Chavs, czyli dresy bez klasy

Klasę robotniczą w Wielkiej Brytanii najpierw zniszczono reformami gospodarczymi, a?potem zaczęto się z?niej wyśmiewać

Publikacja: 31.03.2012 01:21

Chavs, czyli dresy bez klasy

Foto: EAST NEWS

Red

Tekst z tygodnika Przekrój

Jeśli będziecie w Londynie, polecam wycieczkę społeczno-gospodarczo-polityczną. Wystarczy wsiąść w metro i pojechać do Docklands. Tam, gdzie kiedyś w stojących w równych rzędach domach z ogródkami mieszkali robotnicy z portowych doków, dziś rozbudowuje się nowe londyńskie city. Nadrzeczne magazyny zamieniono w ekskluzywne lofty. W jednej chwili możemy zobaczyć przeszłość i przyszłość brytyjskiego społeczeństwa klasowego – z jednej strony resztki szeregowców, z drugiej szklane biurowce.

O tym, jak zniszczono brytyjską klasę robotniczą, a następnie zaczęto się z niej wyśmiewać, pisze Owen Jones w książce „Chavs. The demonization of the working class" (Chavs. Demonizacja klasy robotniczej).

Jones jest jeszcze przed trzydziestką, sam pochodzi z przemysłowego Stockport, pracował jako lobbysta związków zawodowych. W książce stara się wykazać, że negatywny stosunek do klasy robotniczej to powszechnie tolerowane uprzedzenie. Opisuje interesujący mechanizm zastępowania kategorii klasowej estety zacją.

Bo dziś w Wielkiej Brytanii nie używa się już pojęcia „klasa pracująca" albo rozszerza się je do granic absurdu (jak mówi pewien makler z City – jestem klasą pracującą, przecież pracuję!). Natomiast klasę robotniczą, a szczególnie jej niższą część, kwituje się mianem chavs.

Prawie jak beszamel

Chavs (etymologia tego słowa nie jest jasna) to mieszkańcy osiedli komunalnych, leniwi i agresywni oraz rzecz jasna – bezrobotni. Lubią sportowe ubrania, tatuaże i podróbki kratki Burberry. W odbiorze społecznym są straszni, żałośni, tandetni, śmieszni. Nie mają gustu i nie mają porządnej pracy. Mężczyźni to agresywne obiboki, a kobiety to nastoletnie samotne matki. Jednym słowem, społeczne pijawki żyjące na koszt podatników, na dodatek niewyedukowane i rasistowskie. Jeśli jeszcze nie wiecie, o kim mowa, obejrzyjcie serial BBC „Little Britain". Taka estetyzacja odbiera polityczny głos masom obywateli.

Ruchy społeczne, działając na rzecz praw kobiet, LGBT czy mniejszości etnicznych wywalczyły odpowiednie prawodawstwo i obyczaj chroniący przed dyskryminacją. W społecznym odbiorze nie istnieje jednak coś takiego jak dyskryminacja ze względu na pochodzenie klasowe. Można nazywać innych pogardliwie „chavs", a jednocześnie oburzać się na słowa „pedał" czy „czarnuch".

W Internecie funkcjonują witryny takie jak Chavtowns.co.uk, gdzie użytkownicy opisują najbardziej odstręczające chavsowe okolice. Okropność tych miejsc polega na tym, że jest tam biednie i nie ma pracy. Co skłania niektórych do pisania: „Mieszkają tu mutanci w kiepskich dresach i czapeczkach baseballowych". Osobny dział zajmuje testowanie chavsowego jedzenia – szczególnie ujmująca jest recenzja mrożonych ziemniaków z sosem serowym, „który smakuje prawie jak beszamel", co można chyba potraktować jako komplement ze strony wyższej warstwy.

Deklasacja na drabinie

Pisząc o demonizacji klasy robotniczej, Jones analizuje procesy, w wyniku których dumni dokerzy, górnicy i robotnicy zmienili się w społecznym odbiorze w leniwych wytatuowanych dresiarzy. Odpowiedź krąży wokół dwóch zasadniczych tematów: miejsca pracy i mieszkania.

Sektor przemysłowy i stabilne zatrudnienie zastąpione zostały sektorem usług i pracą niepewną oraz bezrobociem. Proces ten rozpoczął się za czasów Margaret Thatcher, ale kontynuowały go rządy zarówno Nowej Partii Pracy, jak i Davida Camerona. Synowie oraz córki robotników wykwalifikowanych, którzy „mieli fach w ręku", trafili za kasę w supermarkecie albo fast foodzie, stając się pośmiewiskiem społeczeństwa.

Mieszkalnictwo komunalne – wielkie powojenne osiągnięcie klasy robotniczej, pozwalające robotniczym rodzinom na życie w godnych warunkach – również padło na skutek reform z lat 80. XX w. Margaret Thatcher wprowadziła możliwość wykupu mieszkań komunalnych, jednocześnie nie budując żadnych nowych osiedli. To podzieliło robotników na „posiadających" i „wynajmujących". Tony Blair, ogłaszając, że za rządów Nowej Partii Pracy wszyscy staną się klasą średnią, w pewnym sensie zwieńczył jej dzieło. Ci, którzy posiadają mieszkania (choćby nie dojadali z powodu rat kredytu), są w porządku, bo stali się właścicielami, ci w mieszkaniach komunalnych obciążają podatników.

Bycie z klasy robotniczej (która wszakże sto lat temu zbudowała Partię Pracy) stało się po prostu nie na czasie. System wartości klasy pracującej – duma z wykonywanej pracy, z fachu, z dbania o interesy wspólnoty poprzez mieszkalnictwo komunalne, darmową edukację czy ochronę zdrowia – stał się kompletnie nieadekwatny. Nowym wyznacznikiem są zasady klasy średniej – indywidualny sukces i bezustanne porównywanie siebie z innymi w wyścigu po drabinie społecznej.

Narzucając wzorzec klasy średniej, oczekuje się, by wszyscy zawsze byli gotowi „szybciej, mocniej, dalej". Brak takiej postawy, chęć poprzestania na tym, co się ma, to brak aspiracji, czyli wręcz grzech. To samo dzieje się z działaniem kolektywnym, w związkach zawodowych – przecież nie przyczynia się do indywidualnego sukcesu, więc nie warto się nim zajmować. Dla tych, którzy z wyścigu odpadli, stworzono określenie „chavs" i w ten sposób ostatecznie rozmyto problem rzesz ludzi, których status pogorszył się, ponieważ zabrakło dla nich sensownej pracy.

Brak pracy, brak przyszłości

Zdaniem Jonesa dzięki funkcjonowaniu wizerunku chavs Cameronowi udaje się wprowadzać kolejne cięcia w polityce społecznej, ponieważ sprawnie operuje wyobrażeniem leniwych nierobów w dresach, żyjących na koszt społeczeństwa. Jednocześnie, posługując się wizerunkiem społeczeństwa bezklasowego („nie ma społeczeństwa, są tylko ludzie i ich rodziny" – jak powiedziała Żelazna Dama), torysi są doskonałym przykładem klasowych wojowników, broniących wyłącznie swoich grupowych interesów. To oni, zdaniem Jonesa, od kilkudziesięciu lat stoją w pierwszym szeregu walki klasowej, by chronić dostępu do bogactw, czy to wysyłając na nich policję i wojsko jak Thatcher, czy po prostu marginalizując określeniem „chavs".

Jones sprawnie rozprawia się z mitami narosłymi wokół chavs, takimi jak agresja, narastająca liczba nastoletnich ciąż, lenistwo i brak aspiracji. Podaje przeczące im statystyki, cytuje raporty i wywiady, z politykami, działaczami związkowymi i mieszkańcami robotniczych osiedli. Pisze o erozji lokalnych społeczności wynikającej z braku miejsc pracy oraz o konieczności konkurowania o bardzo nietrwałe zatrudnienie z imigrantami pod ostrzałem oskarżeń o rasizm. Tymczasem – jak zauważa autor – klasa pracująca jest najbardziej zróżnicowaną etnicznie grupą w Wielkiej Brytanii, w przeciwieństwie do wyższych warstw społecznych czy londyńskiego City, które jest w przeważającej części białe.

To prawda, że dziewczęta z klasy pracującej częściej zachodzą w ciążę. Natomiast dziewczyny z klasy średniej częściej przerywają ciążę, uzasadniając to chęcią lepszego ułożenia życiowej kariery. Nastolatki z klasy robotniczej nie mają nadziei na inną karierę niż asystentki fryzjerki.Wybierają zatem „karierę matki", także z chęci nadania swojemu życiu jakiegoś sensu, przy wsparciu brytyjskiej polityki społecznej.

Brytyjskie podziały klasowe są dość niezrozumiałe dla postronnych. Czy opierają się wyłącznie na stanie posiadania i wybranym zawodzie? A może na stylu życia? Zdaniem Jonesa raczej na poczuciu bezalternatywności, które cechuje klasę pracującą. Chavs nie mają co marzyć o idealnym życiu. W zdecydowanej większości nie będą tym, kim zapragną, tylko będą pracować tam, gdzie ich przyjmą.

Nie wszyscy brytyjscy robotnicy wykwalifikowani to oczywiście chavs. Chronicznie bezrobotnych w sportowych dresach określa się raczej mianem lumpenproletariatu czy underclass. Jednak stereotyp chavs wykorzystuje się w polityce do demontażu sprawdzonych rozwiązań socjalnych, które służyły pokoleniom całej klasy pracującej.

Tematy do konwersacji

Polskie kanały telewizyjne pełne są programów produkowanych w UK powielających stereotyp chavs. W programie „From ladettes to ladies" (Od dresiary do damy – polski tytuł „Damą być") widzimy niegrzeczne brytyjskie nastolatki, młodociane pijaczki z robotniczych dzielnic, które doznają odkupienia i moralnej odnowy dzięki sztuce kolacyjnej etykiety i misterium układania kwiatów w wazonach, czyli typowym próżniaczym rozrywkom klasy wyższej. Znad rodowego serwisu nie pada nigdy pytanie: „Kto wywołał kryzys gospodarczy?": córki górników z zamkniętych kopalń czy pracujący w City synowie tych uroczych dam, które uczą odróżniania kieliszków do wina czerwonego i białego. W XXI w. klasy wyższe nadal pouczają klasy niższe, jak żyć i dobrze się sprawować.

Owen Jones postawił sobie za cel przywrócenie godności klasie pracującej i zaapelowanie o jej autentyczną polityczną reprezentację. Przecież – jak zauważa jeden z rozmówców Jonesa – gdyby rozwijano mieszkalnictwo komunalne, nie powstawałyby tak wielkie bańki spekulacyjne na rynku nieruchomości. Nie chodzi o to, żeby wszyscy byli klasą średnią i posiadali. Chodzi o to, żeby ludzie mieli dobrą pracę.

Owen Jones pisze również o znanym nam zjawisku przejmowania frustracji zubożałej klasy pracującej przez nacjonalistyczne organizacje. Brytyjska Partia Narodowa rekrutuje członków w robotniczych dzielnicach, za brak pracy obwiniając imigrantów. W Polsce z podobnym klimatem mamy do czynienia przy okazji 11 listopada i każdej demonstracji na rzecz praw kobiet, LGBT etc. Tak samo jak w Wielkiej Brytanii i pewnie wielu innych krajach problem braku sensownej, dobrze płatnej pracy oraz rozbudzonych przez kulturę popularną oczekiwań konsumpcyjnych sprawia, że szuka się winnego, na którego można by zrzucić swoje frustracje. Tak jak brytyjscy chavs, tak i polscy dresiarze wychodzą na ksenofobicznych buraków, którym nikt nie chce współczuć.

W Polsce brakuje takich książek dziennikarskich jak „Chavs" Jonesa, które nie dotyczą kontredansu partii politycznych i „wielkich liderów", tylko tego, co się dzieje ze społeczeństwem. Książek, które jedni nazwą „przesadnymi", a drugim „otworzą oczy". Dlatego czekam na „Dresiarzy".

Tekst z tygodnika Przekrój

Jeśli będziecie w Londynie, polecam wycieczkę społeczno-gospodarczo-polityczną. Wystarczy wsiąść w metro i pojechać do Docklands. Tam, gdzie kiedyś w stojących w równych rzędach domach z ogródkami mieszkali robotnicy z portowych doków, dziś rozbudowuje się nowe londyńskie city. Nadrzeczne magazyny zamieniono w ekskluzywne lofty. W jednej chwili możemy zobaczyć przeszłość i przyszłość brytyjskiego społeczeństwa klasowego – z jednej strony resztki szeregowców, z drugiej szklane biurowce.

Pozostało 95% artykułu
Społeczeństwo
„Niepokojąca” tajemnica. Ani gubernator, ani FBI nie wiedzą, kto steruje dronami nad New Jersey
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Społeczeństwo
Właściciele najstarszej oprocentowanej obligacji świata odebrali odsetki. „Jeśli masz jedną na strychu, to nadal wypłacamy”
Społeczeństwo
Gwałtownie rośnie liczba przypadków choroby, która zabija dzieci w Afryce
Społeczeństwo
Sondaż: Którym zagranicznym politykom ufają Ukraińcy? Zmiana na prowadzeniu
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Społeczeństwo
Antypolska nagonka w Rosji. Wypraszają konsulat, teraz niszczą cmentarze żołnierzy AK