Rz: Czy pani strajkowała w ramach czarnego protestu?
Ewa marciniak: Nie strajkowałam, byłam w pracy, ale od strajku do protestu niedaleko. I mogę powiedzieć, że tak: protestuję.
Czy to, że takie pytanie musi dziś pojawić się w rozmowie z profesor politologii, świadczy o tym, że ten protest wykracza poza zwykłe potyczki polityczne?
W tej sytuacji widać było jak na dłoni, że część obywateli była przekonana, że polityka jest daleko od nich, że można zamknąć się we własnych, prywatnych przestrzeniach. Okazuje się jednak, że polityka jest bliżej, niż nam się wydaje, i może wpływać na nasze własne, osobiste wybory. Dlatego można mówić tu o mobilizacji społecznej pod wpływem zagrożenia wolności wyboru. Temat jest gorący i oddają to także badania opinii publicznej, tak jak te publikowane w poniedziałek w „Rz". Wskazują one, że gdyby dziś miały odbyć się wybory, ok. 10 procent społeczeństwa więcej poszłoby do urn niż jeszcze miesiąc temu. Tak więc sytuacja, w której znalazły się Polki, wpłynęła na mobilizację wielu obywateli. I to pokazuje, że nie jest to tylko sprawa feministek, ani nawet tylko kobiet. To dotyczy wszystkich. To kwestia praw człowieka.
A jaki ta sytuacja ma wymiar polityczny? Kto straci na tym konflikcie?