Reklama

Billingi Lecha Kaczyńskiego. Po co potrzebne śledczym?

Operacja służb i prokuratury. Inwigilowano dziennikarzy, ministrów, urzędników

Publikacja: 07.01.2011 19:25

Billingi Lecha Kaczyńskiego. Po co potrzebne śledczym?

Foto: copyright PhotoXpress.com

Piotr Kownacki, były szef Kancelarii Prezydenta, ma usiąść na ławie oskarżonych za to, że rzekomo ujawnił nam poufny raport służb specjalnych. Dotyczył on strzałów, jakie padły w obecności prezydenta Kaczyńskiego podczas wizyty w Gruzji. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, po to, by dopaść informatora, przeprowadziła wielką akcję. Sprawdzano nasze połączenia telefoniczne, odtwarzano, gdzie jeździliśmy, przeglądano zapisy kamer z instytucji państwowych, w których bywaliśmy. Agencja używała także innych „metod operacyjnych”. Jakich? Tego funkcjonariusz zeznający przed prokuraturą nie ujawnił.

Rekonstrukcję tego, z kim się widzieliśmy, agencja przedstawiła na tajnym posiedzeniu Komisji ds. Służb. Wymieniono nazwiska „podejrzanych” o przeciek urzędników, m.in. Kownackiego. Oczywiście momentalnie przedostały się one do mediów.

[srodtytul]Setki przesłuchań[/srodtytul]

Obok operacji ABW toczyło się oficjalne śledztwo prokuratorskie. Śledczy nie tylko uznali, że działania ABW zostaną uznane za dowody, ale poszli dalej. Prokuratura przesłuchała setki świadków, m.in. premiera, marszałków Sejmu i Senatu, ministrów. Sprawdzano billingi urzędników z kancelarii poprzedniego prezydenta. Sięgnięto do zapisów połączeń Lecha Kaczyńskiego i jego małżonki. Do wszystkich danych dostęp miała ABW.

[wyimek][b]Czytaj więcej w tygodniku [link=http://www.rp.pl/artykul/61991,590409_Oskarzony--Piotr-Kownacki.html]Plus Minus[/link][/b][/wyimek]

Reklama
Reklama

Robiono eksperymenty, czy jeden z urzędników mógł w określonym czasie przemieścić się ze ścisłego centrum Warszawy na plac Na Rozdrożu – by spotkać się z nami.

Praca operacyjna ABW, inwigilacja dziennikarzy, sprawdzanie billingów, wszystkie przesłuchania i eksperymenty procesowe doprowadziły prokuratorów do wniosku, że naszym informatorem był Kownacki. Znaleźliśmy się w wyjątkowej sytuacji. Zgodnie z prawem i obyczajami mamy obowiązek chronić informatorów, którzy zastrzegli anonimowość. W sprawie źródeł nie możemy pozwolić sobie na komentarz, choćby na naszych oczach „wieszano” niewinnego. Przyznanie, że X nie był informatorem, narażałoby prawdziwych informatorów. Przypomnijmy, że raport trafił do zaledwie 16 najważniejszych osób w państwie.

[srodtytul]Wnioski z sufitu[/srodtytul]

Śledztwo i operacja służb dotyczyły upublicznienia przez nas poufnego raportu ABW z listopada 2008 r., dotyczącego strzałów w Gruzji. Szef agencji Krzysztof Bondaryk pisał w nim, że najpewniej „sytuacja mogła być wykreowana przez stronę gruzińską”. Rzecz w tym, że jakość raportu kompromitowała ABW. Był on zwykłą prasówką, przeglądem tego, co o sprawie pisały media. Szef agencji nie przedstawił dowodów na poparcie daleko idących hipotez.

Piotr Kownacki, były szef Kancelarii Prezydenta, ma usiąść na ławie oskarżonych za to, że rzekomo ujawnił nam poufny raport służb specjalnych. Dotyczył on strzałów, jakie padły w obecności prezydenta Kaczyńskiego podczas wizyty w Gruzji. Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego, po to, by dopaść informatora, przeprowadziła wielką akcję. Sprawdzano nasze połączenia telefoniczne, odtwarzano, gdzie jeździliśmy, przeglądano zapisy kamer z instytucji państwowych, w których bywaliśmy. Agencja używała także innych „metod operacyjnych”. Jakich? Tego funkcjonariusz zeznający przed prokuraturą nie ujawnił.

Reklama
Policja
Nietykalna sierżant „Doris”. Drugie życie tajnej policjantki
Służby
Skąd nadleciał dron, który wybuchł w Osinach? Nowe informacje prokuratury
Służby
Zniszczenie infrastruktury wodnej w Sopocie. To mógł być rosyjski sabotaż
Służby
Zwrot akcji w sprawie Pawła Rubcowa. Oskarżony o szpiegostwo będzie sądzony w Polsce
Służby
Kim jest „Afgańczyk” od incydentu na granicy? Służby sprawdzają
Materiał Promocyjny
Firmy coraz częściej stawiają na prestiż
Reklama
Reklama