Prezes PiS Jarosław Kaczyński wypełnia wszystkie przesłanki do objęcia go ochroną SOP „ze względu na dobro państwa". Jednak od ponad dziesięciu lat korzysta z prywatnej i drogiej firmy ochroniarskiej – Grom Group, co kosztuje polskiego podatnika ok. 1,6 mln zł rocznie (PiS opłaca to z subwencji, jaką dostaje na partię).
Kaczyński nie ufał nigdy BOR, nie ufa także SOP. Ujawniona ostatnio przez media („Gazetę Wyborczą") historia nagranych rozmów ze spotkań w siedzibie PiS w Warszawie (ok. 50 godzin taśm) pokazuje, że absolutne zaufanie do Grom Group było chybione.
Firma ta dba o ochronę osobistą prezesa 24 godziny na dobę i ochrania budynek siedziby partii przy ul. Nowogrodzkiej, gdzie prezes urzęduje, przyjmuje gości, polityków i petentów. Zasady poufności i bezpieczeństwa są jednak dziurawe – ochrona działa „pod prezesa", a nie odwrotnie.
– Kluczowi politycy nie zostawiają telefonów na zewnątrz, ale wymaga się tego od reszty gości – mówi nam osoba związana z „Nowogrodzką".
Austriacki biznesmen jako powinowaty z Kaczyńskim – zwłaszcza że przychodził w otoczeniu swojego teścia i kuzyna prezesa – wchodził z telefonem. To prawdopodobnie dyktafonem w smartfonie nagrał rozmowy na temat odzyskania pieniędzy włożonych w „projekt Srebrna". Dlaczego ochronie prezesa ani jego współpracownikom nie zapaliła się czerwona lampka, że zdesperowanemu wizją odzyskania 1,3 mln zł biznesmenowi nie można do końca ufać? – Prezes o tym nie decyduje, ma od tego ludzi – przyznaje działacz związany z PiS.