Kariera przyjmującego nabrała rozpędu. Kilkanaście dni temu został mistrzem Polski, a po wygranym przez ZAKSĘ 3:0 finale Ligi Mistrzów śmiało można go umieścić w gronie najlepszych siatkarzy na świecie.
To dobrze wróży przed przeprowadzką do Sir Safety Perugia, gdzie Polak miałby zastąpić Amerykanina Matthew Andersona. Liga włoska stawia wysokie wymagania, właściwie w każdym meczu trzeba się mierzyć z gwiazdami, a Semeniuk w najważniejszym spotkaniu sezonu wyglądał tak, jakby przeżywał „normalny dzień w biurze” – przyszedł, zrobił swoje, odebrał puchar. Wszystko z uśmiechem na ustach.
Jeszcze rok temu był po prostu talentem. Rozegrał świetny sezon i dostał powołanie do reprezentacji. W polskiej siatkówce talentów nie brakuje, a kiedy do kadry dołączył Wilfredo Leon, na pozycji przyjmującego zrobiło się ciasno. Nic dziwnego, że młody zawodnik nie był pewny miejsca w kadrze na igrzyska w Tokio.
Teraz nie sposób wyobrazić sobie składu reprezentacji bez Semeniuka, tym bardziej że w kadrze poprowadzi go Nikola Grbić, z którym pracował wcześniej w ZAKSIE. Ci, którzy go dobrze znają, mówią, że ze swoim talentem i podejściem do sportu był wręcz „skazany” na sukces.
– Takich siatkarzy jak Kamil nie ma wielu. Wyróżnia go kultura nie tylko w kontaktach międzyludzkich, ale też na boisku. Jestem przekonany, że się nie zmieni, nawet gdyby zarabiał o wiele lepiej niż obecnie. Cechuje go też kultura pracy. Zawsze po treningu zostawał na 10–15 minut, żeby poćwiczyć przyjęcie zagrywki. To nie były długie sesje, ale pracował każdego dnia. Czasami trzeba go było stopować i zachęcać do odpoczynku po ciężkim spotkaniu – mówi „Rz” Dominik Kwapisiewicz, trener Ślepska Suwałki, który prowadził Semeniuka w Aluronie Warcie Zawiercie.