Koniec roku to w zamówieniach publicznych najgorętszy okres. Urzędnicy spieszą się, jak mogą, żeby sfinalizować przetargi i wydać pieniądze przewidziane w tegorocznych budżetach. Nie dziwi więc, że jak najszybciej chcą też zawrzeć umowy ze zwycięskimi przedsiębiorcami.
Pośpiech ten może mieć jednak katastrofalne skutki. Obowiązujące do 24 października przepisy nakazywały odczekać siedem dni od przekazania informacji o wyborze najkorzystniejszej oferty. Nowe wydłużyły ten termin w wypadku większych zamówień do dziesięciu dni. Przepisy przejściowe, poza wyjątkami, nakazują do wszczętych przed nowelizacją przetargów stosować wcześniejsze regulacje. Wbrew pozorom nie oznacza to jednak, że wystarczy odczekać siedem dni.
– Niestety nie wszyscy zamawiający zdają sobie z tego sprawę. Sam spotkałem się z kilkoma przetargami, w których chciano zawrzeć umowę już po siedmiu dniach. Tymczasem mogłaby się ona okazać nieważna – mówi Artur Wawryło, ekspert z Centrum Obsługi Zamówień Publicznych.
Szkopuł w tym, że w sprawie protestów składanych po wejściu w życie nowelizacji stosuje się już nowe przepisy. Oznacza to, że w wypadku większych zamówień termin na wniesienie protestu wynosi dziesięć dni. – Zamawiający musi więc dać wykonawcom ustawowe dziesięć dni na ewentualne zakwestionowanie rozstrzygnięcia przetargu – tłumaczy Wawryło. – Inaczej mogłoby się okazać, że protest wpłynie już po zawarciu umowy.
Zgodnie z przepisami przejściowymi do umów zawartych przed wejściem w życie nowelizacji stosuje się wcześniejsze regulacje. Oznacza to, że [b]przy umowach podpisywanych dzisiaj trzeba już uwzględniać nowe prawo.[/b] Zgodnie z art. 146 ust. 1 pkt 7 [link=http://aktyprawne.rp.pl/aktyprawne/akty/akt.spr?id=247401]prawa zamówień publicznych[/link] umowa zawarta przed upływem dziesięciu dni (dotyczy to większych zamówień) jest nieważna. Zarówno firma, która przegrała przetarg, jak i wykonawca, który go wygrał, bez trudu będą mogli podważyć ważność takiego kontraktu przed sądem.