Likwidację małych sądów ocenia Paweł Zwolak, sędzia

Akta muszą być zabrane poza sąd, bo sam budynek zaraz zamykają i nikt tu nie będzie z panem siedział. Pracownicy kończą bowiem pracę o 15.30, a za nadgodziny przecież nikt nie zapłaci – relacjonuje Paweł Zwolak, sędzia

Publikacja: 09.10.2012 09:08

Red

Koncepcja likwidacji małych sądów jako panaceum na problemy ze sprawnością wymiaru sprawiedliwości dominuje w erystyce pierwszego tenoru Ministerstwa Sprawiedliwości. Spełnienie obietnicy przyśpieszenia procesów o jedną trzecią brzmi zachęcająco i trafia w oczekiwania społeczne. Obietnicę minister sprawiedliwości – przedstawiciel władzy wykonawczej – w dniu 5 października 2012 roku spełnił, podpisując rozporządzenie w sprawie likwidacji 79 sądów rejonowych w Polsce. Wszak każdy chciałby szybszego rozpoznania swojej sprawy, sędziowie również. Tak oczekiwana zmiana na lepsze ma wynikać z „lepszego wykorzystania kadry sędziowskiej".

Rozpoznanie bojem

Ponieważ miałem przyjemność sądzenia w dwóch sądach równorzędnych jednocześnie w ramach delegacji tzw. prezesowskiej (na dni) przez pewien czas postanowiłem podzielić się tym doświadczeniem, gdyż w naszym kraju wszelkie zmiany ulegają weryfikacji i ocenie na żywych organizmach tkanki społecznej. W czasie I wojny światowej nazywano to „ rozpoznaniem bojem". Aby sprawdzić miejsca usytuowania bunkrów z gniazdami karabinów maszynowych, wysyłało się tyralierę niczym nieosłoniętych piechurów, aby zobaczyć, skąd padają strzały. Trup padał gęsto, ale jak rozpoznanie nie było dostatecznie skuteczne, wysyłało się dodatkową grupę żołnierzy. Aby komuś z rozpoznających nie przyszedł do głowy zamiar wycofania się, z tyłu znajdowali się odpowiedni funkcjonariusze z bronią gotową do strzału. Takie same zasady dotyczą funkcjonowania sądownictwa w ramach kolejnego „rozpoznawania zadań" po 50. nowelizacji przepisów tego samego aktu prawnego lub kolejnej reorganizacji w ramach reform quasi-sędziów z MS zajmujących od lat utrwalone pozycje w bezpiecznej odległości za frontem.

Pewnego dnia w Wydziale Grodzkim (tak, tak, coś takiego już też było) obsadzonym w 100 proc. przez „sędziny", zgodnie z zasadą, że Temida jest kobietą i matką, doszło do całkowitego załamania kadrowego. Wydział praktycznie przestał istnieć, a pomoc stała się niezbędna. Zaczęły się poszukiwania ochotnika z innego sądu. Kolejność uczuć prezesa dotykała według starszeństwa służbowego. Pierwszy kandydat wykazał się zasadą „asertywność zero". Co prawda wyraził zgodę na delegację do Mińska lub Kijowa, lecz do sąsiedniego sądu jeździć nie zamierzał. Wówczas zrozumiałem powinność swojej służby, gdyż taka niezawiniona sytuacja może spotkać każdy sąd. Służba wymaga – sędzia wykonuje. Oczywiście nie oznaczało to absolutnie żadnego zmniejszenia obowiązków w sądzie macierzystym, bo przecież przez jakąś tam delegację statystyka nie może ucierpieć. Zasadą było osądzenie własnych trzech wokand w tygodniu i dodatkowych dwóch w sądzie, gdzie potrzebowano pomocy. Aby było ciekawiej, z uwagi na organizację i dostępność sal rozpraw sądzenie odbywało się na przemian raz tu, raz tam. Pomiędzy sądem macierzystym i sądem „z delegacji" odległość wynosiła 40 km. Pomiędzy miejscem zamieszkania sędziego, a każdym z sądów odległości były jeszcze większe. Tak rozpoczęła się praca jednocześnie w dwóch sądach, czyli to, co chce zaserwować w szerszym zakresie najnowsza reforma sądownictwa.

Poczuć się jak mecenas

Dzień przed pierwszą wizytą w sądzie „z delegacji" należało zapoznać się z aktami spraw, a więc po skończeniu wokandy w sądzie macierzystym szybka jazda samochodem do nowego miejsca służby, aby zdążyć zobaczyć akta. Po wejściu do sekretariatu w ostatniej chwili w zawoalowanej formie zgłoszenie, że akta muszą być zabrane poza sąd, bo sam budynek zaraz zamykają i nikt tu nie będzie z panem siedział. Słuszna uwaga; pracownicy kończą pracę o 15.30 i nikt im za nadgodziny przecież nigdy nie zapłaci. Sędzia zaś służy 24 godziny na dobę.

Pierwsza wizyta w sądzie „z delegacji" pozwoliła mi poczuć się jak mecenas. Z własną togą i łańcuchem stawiłem się pod salą rozpraw. Oczywiście w sądzie „z delegacji" nie ma żadnego pokoju, biurka, komputera, nie ma swojej półki, nie ma swojego stałego protokolanta. Najzwyczajniej nie ma miejsca i nie ma się o co obrażać. Przecież sędzia przyjechał sądzić, to mu sala rozpraw wystarczy do funkcjonowania. Wokanda przebiegła sprawnie, ale sądzenie zostało zakończone o takiej porze, że do 15.30 protokolant mógł tylko zanieść akta z sali i opuścić budynek sądu. Droga do domu z dyskietką, na której są zapisane protokoły, o urządzeniach pendrive nikt wtedy jeszcze nie słyszał, przebiega przez siedzibę sądu macierzystego. Tam sekretarka zostawia akta w pokoju, aby sędzia, jak przyjedzie, mógł je zgodnie z regulaminem zabrać do domu, bo jutro jest wokanda. Tutaj ujawnia się zaleta otwartego budynku sądu do 18.00 w czasie pracy sprzątaczek. W sądzie „z delegacji" budynek w czasie sprzątania zamykano, a poza tym trudno na korytarzu „bez nie będzie niczego" pracować. Około 19 jestem już w domu. Łączna ilość przejechanych kilometrów to 180. W domu sprawdzanie protokołów z sądu „z delegacji" i zapoznawanie się z aktami spraw sądu macierzystego. Następnego dnia w sądzie „z delegacji" trzeba stawić się o 7.30, podpisać protokoły i pisma, aby zdążyć do sądu macierzystego na wokandę o 9. Wszystko w trybie ekspresowym, wręcz wariackim. Pobranie akt „sądu z delegacji" i już można ruszać w drogę do sądu macierzystego. Prosto z samochodu na salę rozpraw. Jedyna nadzieja na załatwienie spraw tzw. niejawnych zza biurka wiąże się z tzw. spadnięciem sprawy z wokandy. Następnego dnia rano droga do sądu „z delegacji", a potem powtórka z rozrywki.

W międzyczasie dowiaduję się, że gdy nie byłem w sądzie z „delegacji", skutecznie doręczono sędziemu sprawy do uzasadnienia (ciekawa instytucja – sędziego nie ma, doręczenie jest), oczywiście bez żadnego informowania zainteresowanego, no bo i po co, przecież to sąd sporządza uzasadnienie. Tak mijały kolejne dni, aż po pobraniu akt przed wyjazdem z sądu „z delegacji" następnego dnia po sądzeniu stwierdzam, że zalega pismo pokrzywdzonej w sprawie z art. 207 k.k., w którym twierdzi, że oskarżony odkręca kurki z gazem i grozi wysadzeniem budynku. Dekretacja na piśmie sprzed kilku dni – do decyzji s.ref, który w tym sądzie będzie mógł dopiero podejmować decyzje procesowe w tej sprawie i któremu nikt nie raczył akt przedstawić, bo przecież przedstawia się poprzez „rzucenie na półkę", a sędzia delegowany swojej półki nie ma. Na szczęście nic się nie stało, areszt nastąpił na sali rozpraw, a policjanci czekali tuż za drzwiami. A gdyby stało się inaczej... Kolejne 180 km samochodem prywatnym, ale jakże służbowym. Oczywiście za te wszystkie kilometry nigdy nie zobaczyłem żadnego zwrotu kosztów przejazdów, bo to przecież niegodne i sprzeczne z etosem. Już słyszę te pytania: „A po co pan sędzia jechał do tego sądu, jak w tym dniu nie było delegacji?". A miały być służbowe helikoptery wypożyczone z Kanady...

Praca w delegacji

A teraz wyobraźmy sobie takich kilkuset wędrownych sędziów w skali kraju. Może liczbę wojewodów, burmistrzów i wójtów też trzeba tak zracjonalizować. Dzisiaj pani prezydent będzie w Warszawie, a jutro sobie porządzi w Serocku. Jaka oszczędność w kosztach wyborów i późniejszych apanażach.

Ile można wytrzymać taki tryb pracy? Czy to ma być forma urzeczywistnienia normy konstytucyjnej o tym, że sędziom zapewnia się warunki pracy i wynagrodzenie odpowiadające godności urzędu oraz zakresowi ich obowiązków? Czy też praca sędziego będzie pracą tożsamą z pracą komiwojażera? Szybko się okaże, że zasada „im sędzia starszy, tym lepszy" nie będzie miała zastosowania, a projektowany wiek 75 lat jako wiek stanu spoczynku stanie się mrzonką. Tylko młodzi, zdrowi i sprawni podołają takiej służbie. Stan spoczynku po 15 latach takiego sądzenia będzie koniecznością, tak jak dla innych służb mundurowych. Także warunki lokalowe w sądach wprost zachęcają do takiego wykorzystania kadry sędziowskiej. Przy obecnym stanie organizacyjnym, wyposażeniu technicznym i procedurze będzie to kolejny gwóźdź do trumny. Nikt trzeźwo myślący nie będzie oczekiwał, że społeczeństwo zrozumie nasze argumenty, ale od ludzi z branży można oczekiwać rzeczywistego rozwiązywania problemów. Zniesienie sądów rejonowych, eufemistycznie nazywane połączeniem, niczego nie zmieni poza tabliczkami i pieczątkami oraz powstaniem grupy sędziów komiwojażerów. Gdy słyszę, że kolejnym celem reformy ma być uwolnienie od orzekania prezesów i przewodniczących jednoosobowych wydziałów, to nasuwa się pytanie: Skoro w tych sądach są sami sędziowie funkcyjni, to kto tam orzeka? W tych sądach sędziowie funkcyjni orzekają na takich samych zasadach jak sędziowie liniowi. Wbrew teoriom ministra Gowina, a raczej świty kryjącej się w jego cieniu, nie ma czegoś takiego jak pomoc w innym sądzie z braku pracy w sądzie macierzystym. Nikt nie orzeka w „wydziale plażowym", po prostu jak jest mniej spraw, rośnie dynamika ich rozpoznawania i na wydanie wyroku nie trzeba długo czekać. Fakt, że znajdują się niechlubne wyjątki, powinien być napiętnowany w ramach rzeczywistej oceny prawdziwego samorządu sędziowskiego. Z pustego i Salomon nie naleje, panie ministrze. Reforma polegająca na zniesieniu części sądów niczego nie poprawi w ich funkcjonowaniu.

Sprawnie funkcjonujący wymiar sprawiedliwości jest jednym z warunków rozwoju gospodarczego, czego zdaje się zupełnie nie dostrzegają politycy, a co dotkliwie uderza w przedsiębiorców, stanowiących podstawę ekonomiczną funkcjonowania państwa. Nikt nie słyszy o znoszeniu urzędów pracy, urzędów skarbowych, oddziałów różnych agencji rządowych etc. Znoszenie dotyczy sądów, prokuratur, jednostek policji i jednostek wojskowych, czyli tego, co powinno stanowić fundament państwa. Tam też wprowadza się oszczędności, które już zaczynają być widoczne jako prowadzące w linii prostej do dezorganizacji. Powód takiej racjonalizacji jest prosty; bo tam nie ma naszych lub swoich, a już z całą pewnością samych swoich, a jak ludzie będą narzekać, to się zwali winę tradycyjnie na „niezawisłych sędziów", a pozostali i tak nie mają prawa zabrać głosu.

Autor jest sędzią Sądu Rejonowego w Janowie Lubelskim

Prawo drogowe
Rząd zaostrza przepisy z powodu 1 procentu kierowców
Prawo dla Ciebie
Lekarze protestują. Chcą leczyć, a nie pytać pacjentów o wagę i nałogi
Konsumenci
SN zdecydował o wzajemności kredytu frankowego. Uchwała korzystna dla banków
Prawo dla Ciebie
Chcesz anulować abonament RTV? Musisz spełnić ten warunek
Materiał Promocyjny
Zrównoważony rozwój: biznes między regulacjami i realiami
Praca, Emerytury i renty
Dodatkowe pieniądze po 60. roku życia. Kto ma prawo do emerytury kapitałowej?
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”