Twarz Jacka Malczewskiego jest wszędzie: otacza widza, atakuje, osacza, staje się emblematem albo świętym obrazem – ikoną. Artysta jest bohaterem niezliczonych autoportretów, ale staje się także Chrystusem, Narcyzem, natchnionym kapłanem, kapryśnym aktorem, zabiegającym o uwagę przebierańcem. Spogląda prowokacyjnie, czasem zaczepnie. Od jego spojrzenia nie sposób uciec.
Malczewski jest jednym z najbardziej rozpoznawalnych polskich malarzy. W 2009 r. przypada 155. rocznica urodzin i 80. rocznica śmierci artysty. Wystawa w krakowskim Arsenale będzie zapewne jedną z wielu. Żadna chyba z dotychczasowych nie eksponowała tak mocno wątków związanych z mitem artysty i jego potrzebą autokreacji.
– Malczewski reprezentował typowo młodopolskie podejście do roli artysty – przypomina kuratorka wystawy Urszula ZauchaKozakowska. – Był wyrastającym ponad przeciętność geniuszem. Równocześnie dręczyły go niepokoje związane z niezrozumieniem i odrzuceniem przez publiczność, nie zawsze dorastającą do jego poziomu intelektualnego.
W początkowym okresie ten ukochany uczeń Matejki malował sceny związane z martyrologią Polaków po powstaniu styczniowym. Po 1890 roku ukształtował się jego charakterystyczny styl, w którym dochodzą do głosu elementy filozoficzne i estetyczne związane z okresem Młodej Polski. Nigdy jednak nie zrezygnował ze sztuki problemowej, zaangażowanej, symbolicznej, przesiąkniętej literaturą.
Twórczość jest dla Malczewskiego misją i wyróżnieniem, ale także odpowiedzialnością. W obrazie "Wytchnienie" objawia się więc jako więzień przykuty kajdankami do stołu, skazany na swoje posłannictwo. Towarzysząca mu piękna muza beztrosko skubie słonecznik – uderzająca jest jej niefrasobliwość i nieświadomość cierpień, których może być przyczyną.