To trzeba podkreślić: bez bodaj pobieżnej znajomości Londynu, wiktoriańskiej obyczajowości i brytyjskich układów sprzed stulecia trudno będzie zrozumieć ewenement Bloomsbury. Nazwę ugrupowania przekręcano na „bloomsberries” (jagódki z Blooms, nawiązując do nazwy dzielnicy Bloomsbury). Trzonem założycielskim były dwie córki sir Leslie Stephena, wielkiego wiktoriańskiego krytyka – Vanessa i Virginia. Inteligentne, lecz „ukarane” płcią: nie mogły studiować w Cambridge, podczas gdy ich bracia Thoby i Adrian – i owszem, bez kłopotu. Po śmierci papy (1904 rok) młodzi Stephenowie wynieśli się z eleganckiego Kensington pod mniej elitarny adres przy Gordon Square. Dom był otwarty w każdy czwartek. Na rodzinne pogwarki bracia ściągali kumpli z uczelni.
Bloomsburczycy stanowili zaprzeczenie wyobrażenia o angielskiej flegmie. Uprawiali kult intelektu, swobodnych związków, nowatorskich prądów. Pogardzali głupcami, nienawidzili mieszczaństwa, sztywniactwa, konserwy. Jednocześnie, sami byli kwintesencją brytyjskości, snobizmu i kastowości. Za czas narodzin bractwa przyjmuje się rok 1910, za koniec – 1942, rok samobójczej śmierci Virginii. Tak naprawdę diabli wiedzą. Niedobitki bloomsburczyków działały jeszcze w latach 70., kiedy Tate Gallery postanowiła urządzić im prezentację.
[srodtytul]Rekonstrukcja seksu [/srodtytul]
W Krakowie materiał ekspozycyjny zaaranżowano ciepło, „po ludzku”, bez muzealnego chłodu. Zrekonstruowano miejsca, gdzie działali bloomsburczycy (poza dzielnicą Londynu – w Charleston w hrabstwie Sussex oraz na południu Francji). Rozczuliły mnie autentyki – 39 tomików wydanych w latach 20. nakładem Hogarth Press (wspaniały pomysł Woolfa dla wyciągnięcia żony z depresji) z ilustracjami Vanessy i Rogera Fry’a. Zachwyciły – ręcznie wykonana ceramika, zdobiona w „picassy”, czyli swobodnie mazane, geometryczne desenie. Są jeszcze inne obiekty z Omega Workshop (atelier założone przez Fry’a, reaktywujące rękodzieło) – krzesła, tapety, tkaniny.
Najwięcej do powiedzenia w zakresie stylu formacji mieli Vanessa i Roger Fry. Wylansowali mieszankę postimpresjonizmu, modernizmu i ludowych tradycji (zwłaszcza drzeworytu). Eklektyzm, ale na luzie i z wdziękiem. Nie jest to pokaz dla grzecznych dzieci. Seks aż kipi.
Niewiele też się znajdzie dla miłośników wyrafinowanej sztuki. W większości, oglądamy prace – obrazy, szkice i malunki – utalentowanych amatorów, zainspirowanych czy raczej sprowokowanych tym, co działo się na artystycznej scenie Francji. Za to „Brytyjska bohema…” nie zawiedzie tropicieli podskórnych nurtów kultury i dostarczy sensacyjnych informacji osobom ciekawym nieoficjalnych powiązań pomiędzy kilkunastoosobowym gremium, które zapoczątkowało angielską nowoczesność.