Jak o pracach Marii Kiesner pisze malarz Stefan Paruch:
Domy, ich całe pierzeje, okna, gzymsy, kominy, schody, mosty - wszystko to ustawione na tle nieba, raz ciemnego, innym razem jasnego. Budynki w cieniu lub w słońcu, w dramatycznych kontrastach lub w ponurej poświacie są niby podobnie malowane, ale za każdym razem osobne.
Oglądając kolejne wystawy artystki można się przekonać, że istnieje niemal nieskończona liczba wariantów tego tematu. Siłą tych prac jest to, że mamy do czynienia z obrazami, w których stajemy na przeciwko budynku raz jako giganci,którzy studiują pejzaż jak makietę, a kiedy indziej jako malutkie postaci na tle przytłaczających, nieosiągalnych murów.
Mimo inspiracji fotografią zgubiona jest optyczna niezręczność tego medium. Na fotograficznej odbitce możemy wyobrażać sobie, czego nie ma w kadrze; w obrazach Marii Kiesner możemy to zobaczyć.
Deformacja pojawia się wtedy, gdy potrzeba wzmocnić poczucie monumentalności. Redukcja elementów potęguje surowość.