Monika Małkowska
Kto tam jeszcze pozostał i ma jakiekolwiek kreacyjne potrzeby tudzież trzeźwą ocenę sytuacji, ucieka w ironię. Jak pewien nałogowo lansowany artysta, który stawia kolumienki z kruchych ciasteczek z dziurką albo kserokopiarkę reagującą na widza wypluwaniem strony z uproszczoną podobizną autora.
Czyżby tak wpływała na ludzkie umysły zbliżająca się setna rocznica dadaizmu? Wtedy świat pogrążył się w wojennym absurdzie; teraz – jak głoszą prorocy i wizjonerzy – nadchodzi prawdziwy kataklizm. Pankataklizm. Koniec świata, znaczy się. W obliczu takiej perspektywy wszystkie chwyty dozwolone, furda zasady etyczne. To nieaktualne.
No i mamy wolnoamerykankę. Grupka cwaniaków, która ponad rok temu utworzyła firmę Abbey House, robi ludziom w głowach kaszanę, publikując wyniki zamkniętych i niesprawdzalnych aukcji wśród normalnych licytacji. Teren hucpy – magazyn o tytule obciążonym tradycją: „Art & Business". Wyżej wspomniany zespół spryciuli kupił periodyk i teraz hulaj dusza, publikują, co im marketingowo pasuje. Przede wszystkim, oddają łamy krewnym i znajomym, reklamodawcom oraz autorom, których postanowili sprzedać drożej, niż są w istocie warci. A że ciężki miesięcznik połyskuje kredą, nuworysze wierzą mu na oko (i słowo).
A propos nowobogackich. Mamy takie okazy także wśród artystów, ogólnie mało zasobnych. Do finansowej elity zalicza się Edward Dwurnik, o czym z dumą wszem i wobec donosi. Robert Mazurek przeprowadził z nim rozmowę w noworocznym „Plusie Minusie". O czym gawędzą? O kopulujących pasach, o fiutku Andrzeja Wajdy, butach z „kultowego" butiku Prady w Mediolanie, gdzie zaopatruje się nasz utalentowany malarz i koszulkach za tysiące zł. Dyrdymały przeplatają się z ciętymi uwagami krytycznymi na temat innych, z wyznaniami o wypasionych brykach i kupowaniu samochodu dla narzeczonej młodszej od córki, robieniu w konia kretyńskich dziennikarzy, hektolitrach wypijanego wina.