Berthe Morisot, Mary Cassatt, Eva Gonzales i Marie Bracquemond były pierwszymi artystkami występującymi ramię w ramię z największymi mistrzami swej epoki. Od tamtych czasów zmieniła się pozycja kobiet we wszystkich dziedzinach, nie tylko w sztuce.
Bohaterki frankfurckiego wydarzenia za życia nie doczekały uznania, na jakie zasługiwały. Najszybciej poznała się na nich Ameryka. Wymownym świadectwem obecna ekspozycja: ponad połowa spośród 150 wypożyczonych dzieł pochodzi z kolekcji amerykańskich. Pozostałe prace ściągnięto z dziesięciu europejskich krajów.
"Kobiety impresjonistki" od pierwszego dnia przyciągnęły tłumy. Kondukt widzów sunie w mroku, wężykiem – bo eksponaty zaaranżowano na planszach w kształcie fal, pomalowanych na ciemnofioletowy kolor, z punktowym oświetleniem.
"Cztery kobiety, cztery style, cztery historie" – czytamy we wprowadzeniu do wystawy. Każdej postaci poświęcono osobną trasę wytyczoną obrazami. Za życia zetknęły się, rzecz jasna, w Paryżu.
"Wiem, że nie jestem gorsza od mężczyzn; wiem też, że nigdy nie odniosę sukcesu" – wyznała Berthe Morisot w liście do siostry. Jak na ówczesną epokę, i tak mogła czuć się gwiazdą. Atrakcyjna zielonooka kobieta, wykształcona plastycznie, od wczesnej młodości wprowadzona w artystyczne kręgi Paryża, od 24. roku życia regularnie wystawiała na Salonie. Przez krótki czas uczennica Edouarda Maneta i jego ulubiona modelka (uwiecznił ją na 11 płótnach!), potem szwagierka "szefa" impresjonistów.