Najważniejsza stołeczna galeria po raz kolejny robi widzom prezent na Gwiazdkę: daje im, co lubi większość. Czyli – sztukę przedstawiającą, zrozumiałą, przy tym miłą dla oka.
Eksponaty wypożyczono z kolekcji Krzysztof Musiała. Właściciel zbioru od lat dzieli czas między Toskanię, Andaluzję i Warszawę. Przez ostatnie 20 lat zebrał około 700 obiektów. W Zachęcie wyeksponowano niecałą setkę. Drugą część – powojenną sztukę figuratywną – od jutra można oglądać w galerii aTAK. Za dwa miesiące będzie tam prezentowana współczesna abstrakcja. Wszystko ze zbiorów Musiała.
Na Zachodzie kolekcjonerzy chętnie udostępniają swe skarby szerokiej publiczności. Pokaz w prestiżowych galeriach jest nobilitacją zbioru, świadectwem jego klasy. W Polsce podobny trend dopiero się rozkręca.
Charakter pokazu w Zachęcie w głównych zarysach określa tytuł: "Portret, pejzaż, martwa natura. Od Siemiradzkiego do Czapskiego". Według mnie wyróżnia go intymność. Nie ma tu monumentalnych prac wykonywanych pod klienta. Ton nadają autoportrety, nieduże kompozycje krajobrazowe i kobiece akty.
Wśród rysunków i drobnych prac na papierze, zgrupowanych w Małym Salonie, zachwyciły mnie dwie panie. Rozebrane. Pozbawione detali, a przez to – uosabiające wszystkie kobiety świata. Gustaw Gwozdecki "Aktem" z 1919 roku pokłonił się Modiglianiemu: kobiece ciało ujęte w miękkie, łukowate linie. Delikatne, szare tony skontrastował kilkoma czarnymi krechami. Z kolei Joachim Weingart zderzył szkicowo kontury dziewczęcej sylwetki mocnymi, różowawymi plamami. Ale farba nie wypełnia całej formy – położona została jakby od niechcenia, fragmentarycznie.