Leon Tarasewicz, o dwa pokolenia młodszy artysta, również prawosławny, napisał: „Ten żyjący święty, artysta, najprawdopodobniej nie namaluje już nigdy żadnego obrazu. To jakby dopełnienie pokory, którą nosił w sobie przez całe życie. Niezrozumiany przez nikogo: katolików i prawosławnych, intelektualistów i wiernych, artystów i krytyków – cierpliwie, pokornie i konsekwentnie malował ikony, mając świadomość, że wbrew powszechnemu mniemaniu nie ma nic takiego, jak kanon ikony”.
W minionym roku ukazały się dwa tomy poświęcone krakowskiemu artyście: „Nowosielski” z tekstem Krystyny Czerni – album przedstawiający jego religijną i świecką sztukę, oraz „Prorok na skale. Myśli Jerzego Nowosielskiego”. Rozmawiałam o nim i o poświęconych mu książkach z Andrzejem Starmachem, krakowskim marszandem i przyjacielem artysty.
– Wielkość malarstwa Nowosielskiego i rozległość jego myślowych horyzontów biorą się z tego samego źródła: z jego duchowej siły, a zarazem pokory – zauważa. – On całe życie unikał napuszenia, pseudointelektualnych rozmów. Nie miał czasu ani miejsca na ozdobniki. Ważniejsze było dociekanie prawdy.
Obydwie pozycje składają się na autobiografię jubilata, „życiową” i duchową. W obu bohater jawi się jako postać kompletna, scalona, nie zaś jako twórca rozdarty pomiędzy światem świeckim a duchowym. Jakże przejmująco i prawdziwie brzmią jego słowa o „bezdomności” odczuwanej w okresie ateizmu – a stracił wiarę po wojnie. Gdy po kilkunastu latach wrócił do Kościoła, wybrał „rozszerzone prawosławie”.
Z latami stawał się coraz bardziej radykalny; częściej wspominał o Szatanie. Jego słowa sprzed 20 lat brzmią dziś proroczo: „Potrzeba nam nowej religii. Jako wyznawca Chrystusa mam tę pewność, że Chrystus w moim wnętrzu podyktuje mi, jaka to ma być religia. Bowiem Chrystus jest największym rewolucjonistą w dziedzinie myśli religijnej”.