Najpierw słowo o Galerii Leto. Powstała niecały rok temu, a już odniosła sukces. Wyróżnia się, bo stawia na młodych z pozawarszawskich środowisk. Jej oryginalny program to jeden atut. Drugi – to świetna atmosfera. Klimat starej Warszawy, cudem ocalały w samym pępku miasta. Jest coś wyzwalającego wyobraźnię w tych 100 metrach na parterze starej kamienicy na Hożej, we wnętrzu ukrytym w kącie odrapanego podwórka, gdzie znalazła swe lokum Galeria Leto.
A gdyby kogoś interesowała etymologia nazwy galerii, wyjaśniam: wzięta ze sfery prywatności szefowej. Marta Kolakowska, absolwentka historii sztuki, uhonorowała dwójkę swych dzieci – córeczkę Lenę i syna Tobiaszka. Jak widać, ma skłonność do dubeltowych rozwiązań. Potwierdza to obecna wystawa „Double check”. Czyli podwójnie sprawdzana przez Małgorzatę Skrzetuską i Aleksandrę Urban nasza rzeczywistość.
Bohaterki pokazu, choć to zaprzyjaźnione trzydziestolatki, reprezentują odmienne twórcze osobowości. Małgorzata Skrzetuska ma coś wspólnego z fotorealizmem, a Aleksandra Urban – z surrealizmem. Pierwsza maluje miejski pejzaż nocą, druga – krajobraz wewnętrzny, raczej po bitwie. Ale co je łączy? Otóż... wątpliwości. Obie nie ufają rzeczywistości w jej zewnętrznym, powierzchownym kształcie. Malują świat w taki sposób, żeby pod makijażem optymizmu widać było niepokój. Jakieś strachy, prawdziwe bądź urojone.
Skrzetuska szwenda się nocą po opustoszałym mieście. A może jeździ samochodem. I co? Widzi ciemność, jak bohater „Seksmisji”. Czasem w ciemnej czeluści zamajaczy jakiś jaśniejszy kształt. Ale brak mu konturów, kontekstu, sensu. Zabawne, lecz jeden z obrazów tej autorki (jak inne, bez tytułu) skojarzył mi się z na poły abstrakcyjnymi, na poły metaforycznymi kompozycjami Jana Tarasina.
U wrocławianki role form-znaków odgrywają miejskie światła na tle ciemnej planszy nieba. Neony i oświetlone jarzeniówkami witryny, latarnie, reflektory, lampy, migacze. Wszystkie te jasne i niekonkretne formy otaczają „aureole”, rozmywające ich kontury. Jak u Tarasina.