Mówili, że była prekursorką postmodernizmu. Że nowatorka, wynalazczyni automatycznego zapisu myśli. Babageniusz, której "porąbane" oblicze znałam z portretu Picassa.
Usiłowałam przebrnąć przez jej eksperymentalne teksty inspirowane kubistycznymi dziełami: "Z uprzejmości wynika czerwień, a z grubiaństwa wynika nagle to samo pytanie, z oka wynika badanie, a z doboru zbolałe bydło". Dziękuję, więcej nie trzeba.
Aż tu nagle – widzę ją, jak z apetytem pochłania monstrualny krwisty befsztyk. Grubokoścista, ale miękka, ulepiona z masy cielska. Do tego ładna twarz, wdzięk i wybitny umysł. Rebeliantka amerykańskiej literatury z początku XX wieku, której zgubą był… apetyt.
Taki obraz Gertrudy Stein kreśli Janet Malcolm w "Dwóch życiach". Dawno nie czytałam tak błyskotliwie i obrazowo napisanej biografii. Autorka na różne sposoby podgrzewa temperaturę, nawet jej relacje ze spotkań z innymi "steinologami" są frapujące. Choćby wówczas, gdy ujawnia, że pewna poważna badaczka swego największego odkrycia dokonała podczas snu. Oczywiście najważniejsze są tytułowe bohaterki, dwie utalentowane kobiety, które przez 40 lat tworzyły harmonijny seksualno-intelektualny duet.
Znów intrygują badaczy. Mówi się i pisze o nich otwartym tekstem. Że Żydówki? Tym ciekawiej, jak udało im się przetrwać nazistowską nagonkę we Francji. Że lesbijki? Co z tego. Dziś nie to wzbudza ciekawość, lecz zawiłości natury psychologicznej. A w tandemie Stein – Toklas ich nie brakowało.