Podczas fety na 80. urodziny Kazimierza Kutza na scenie Teatru Buffo pojawił się Andrzej Czeczot z laurką. Obrazek sprośno-dowcipny, czyli typowy dla autora i trafiający w upodobania jubilata.
[srodtytul]Twardziel dokopuje [/srodtytul]
Panowie znają się jak łyse konie z kopalni węgla kamiennego (podpowiadam: aluzja do powieści Gustawa Morcinka), pamiętają wybuch drugiej wojny i inne kataklizmy, także osobiste. Obaj mają też doświadczenie z… siedzeniem. Podczas jubileuszu powspominali wydarzenie z dzisiejszej perspektywy absurdalno-komiczne, ale w czasach, gdy się działo, czyli 33 lata temu, bynajmniej nie zabawne. Mianowicie Czeczota pozwał do sądu Ryszard Filipski, pierwszy twardziel polskiego kina. Poczuł się osobiście dotknięty rysunkiem satyrycznym zamieszczonym na łamach tygodnika „Literatura” (Czeczot miał tam stałą rubrykę).
Fakt, satyryk, podobnie jak większość „normalnych” ludzi, nie darzył sympatią aktora-dyrektora Teatru Ludowego w Nowej Hucie za flirt z komuną. No i odbył się groteskowy proces, w którym Kazimierz Kutz odegrał rolę świadka ze strony oskarżenia, obok Jonasza Kofty, choć obaj trzymali stronę... oskarżonego. Jakże żałuję, że nie widziałam tego spektaklu! Pewnie był lepszy niż kabaret.
Słynne dzieło można obejrzeć w „Albumie przedśmiertnym”. Na stole wóda, pejcz i korona; obok facet ze spluwą w sękatej, męskiej łapie. Twarz zaczerniona, niewidoczna. I tak można go rozpoznać – po kapeluszu.