Artysta zmarł 20 lipca w swym londyńskim domu z powodu choroby, której charakteru nie ujawniono.
Jak wiadomo, był wnukiem twórcy psychoanalizy Zygmunta Freuda (dodam – synem austriackiego architekta, a ojcem pisarki Esther, projektantki Belli i... około czterdzieściorga innych potomków, jeśli wierzyć pogłoskom). W 1933 roku rodzina zagrożona nazistowskimi represjami emigrowała do Londynu.
W 1939 Lucian, wówczas 17-letni, uzyskał brytyjskie obywatelstwo. W czasie II wojny rozpoczął artystyczne studia, ale przerwał, by w 1941 zaciągnąć się do marynarki.
Drogę artystyczną rozpoczął od książkowej ilustracji (1943). W następnej dekadzie skoncentrował się na pracach malarskich, przede wszystkim portretach. Ludzie w ujęciu Freuda (mówimy o latach 50.) sprawiali wrażenie nieobecnych, zatopionych w rozmyślaniach. Było w nich coś tajemniczego, ale też niepokojącego, jakby zapowiedź psychicznych dewiacji... Czyżby w ten sposób ujawniała się scheda po dziadku?
W latach 60. malarz znalazł wreszcie najbliższe jego temperamentowi sposób, technikę i klimat. Nie znaczy to, że porzucił malarską „psychoanalizę". Swoich modeli ustawiał pojedynczo bądź w duetach, nierzadko w towarzystwie psów. Te pełne emocji wizerunki wydają się być rezultatami krótkich spotkań. Nic bardziej mylnego, praca nad obrazami zabierała miesiące, czasem lata! Twórca nakładał góry farb, po każdym „ataku" na płótno myjąc pędzel. Efektem – formy mocne, „wyrzeźbione", zarazem nie wymęczone kolorystycznie, o świeżych barwach. Swojej matce poświęcił cztery tysiące godzin (!), pracując nad serią jej konterfektów.