Był współtwórcą i legendą polskiej szkoły ilustracji, a zarazem artystą wszechstronnym: karykaturzystą wychwytującym absurdy rzeczywistości, plakacistą, twórcą filmowych animacji i rysunku satyrycznego. W swojej twórczości łączył ostrą kreskę, wyobraźnię i poczucie humoru z malarskim spojrzeniem.
Dzieciństwo Stanny spędził na warszawskim Grochowie, jego ojciec był tokarzem, ale on od początku wiedział, że chce być artystą. W jednym z wywiadów opowiadał: „Nie wiem, skąd miałem wewnątrz takie światło, ale miałem. Nic nie interesowało innego, tylko siedzieć i rysować".
Studiował na ASP w Warszawie w pracowni Henryka Tomaszewskiego; potem został asystentem Jana Marcina Szancera. Od 1975 do 2005 r. kierował Pracownią Projektowania Książki na warszawskiej ASP, gdzie wychował wiele pokoleń znakomitych grafików i ilustratorów. – Dzięki Januszowi na ASP zaczęła się druga wielka era ilustracji w Polsce – mówi „Rz" Lech Majewski, który od 1976 przez dziesięć lat był jego asystentem. – Pierwszą erę mieliśmy za czasów Szancera. Stanny miał wyjątkowo ciepły, serdeczny stosunek do studentów; był nastawiony na odkrywanie talentów. I miał wielu wybitnych uczniów. Jednym z najzdolniejszych był nieżyjący już Zygmunt Januszewski, który przejął po nim pracownię. Gdyby nie Stanny, ilustracja polska nie podniosłaby się z upadku, a rynek zalałaby tandetna zachodnia produkcja. Jego śmierć to dla nas wielka strata.
Jednocześnie przyjaciele, koledzy i uczniowie wspominają profesora jako niezwykle barwną postać w środowisku.
– Nie widziałem go nigdy w marynarce; do kurtki khaki zakładał kolorową muszkę – opowiada „Rz" Andrzej Pągowski. Stanny miał wspaniałe poczucie humoru, a zarazem dystans do świata i siebie. Był przy tym profesjonalistą w każdym calu. Jego uwagi zawodowe były zawsze precyzyjne i celne. Jego niezrównany humor i satyryczny stosunek do świata niektórzy wywodzą stąd, że urodził się 29 lutego i obchodził urodziny co cztery lata. Jako karykaturzysta debiutował w 1951 roku na łamach „Szpilek". „Ja długo współpracowałem ze »Szpilkami«, dlatego że świat do dziś wydaje mi się tak groteskowy w wielu aspektach" – wyznawał po latach. A zarazem twierdził: „Uprawiam karykaturę. Rysunek, który błędnie nazywa się satyryczny, bo satyra powinna coś zmienić. A ponieważ mam tyle lat, ile mam, i wiem, ile ludzie narysowali rysunków satyrycznych – to jest groch o ścianę, to nic nie daje, daje tylko satysfakcję wtedy, jak się coś zmieni".