On od połowy lat 60. zachłannie rzucał się na dzieła innych twórców. Z dokonań innych wyłuskiwał to, co było mu bliskie, pokrewne. Samego siebie traktował jako materię do przekształceń i eksperymentów: ironiczne, wręcz bolesne autoportrety ujawniały aktualny stan jego ducha i emocji. Miał kilku guru: Bacon, Goya, Velazquez, Picasso, Warhol. Wszyscy oni na swój sposób rozprawiali się z figurą ludzką, poprzez deformacje ujawniając rozmaite problemy społeczeństwa lub samych modeli.
Przybylski też nie obawiał się przyznać, że najbardziej pociągają go demony drzemiące w człowieku – zepchnięte w podświadomość traumy, strachy, rozpacze. Ślady wojny? Nie sądzę, był wtedy kilkuletnim dzieciakiem. Nie odnajduję również aluzji do socsystemu. Moim zdaniem ciągnęło go ku psychologii. Amatorskiej, intuicyjnej. Poprzez malowanie/rysowanie niejako sam poddawał się terapii.
Popatrzmy na serię obrazów „Zaklęty krąg". Na jednym płótnie tuż przy lewej krawędzi rozpoznajemy znaną sylwetkę w czarnym kapeluszu – jak nic Goya! Ale... profil Przybylskiego. Wdzięczy się do niego cyrkówka jak z „błękitnych" obrazów Picassa. Z drugiej strony pracy dzieciak (też przywodzący na myśl postać dzieła hiszpańskiego mistrza) odpycha jakieś twarze-maski. Jedna z nich to autoportret Przybylskiego. Jego rysy i sylwetkę odnajdujemy w wielu kompozycjach. Z masochistycznym zacięciem podkreślał swój niewielki wzrost i wielkie marzenia.
Karykatury? No, prawie. Więcej tu rozpaczy niż żartu, a jeśli już, to humor wisielczy. Dosłownie. Ostatnie lata poświęcił na „lin-art". Wizerunki i całe sceny złożone z grubych, skręconych lin. Nie jestem entuzjastką tej fazy w dorobku Przybylskiego, ale z wewnętrzną potrzebą artysty nie ma dyskusji. Tak czuł, tak malował. Jeśli błądził, to na własny rachunek. Za to go cenię.
Wystawa w Galerii Opera jest ciasna, gęsta, aż za. Miejsca mało, a prac multum; rozwiązań i pomysłów co niemiara; motywów obrabianych opętańczo przez czas jakiś – również bogactwo. Co z tego wybrać, żeby nie zagubić cech głównych tej sztuki: namiętności, namolności, niecierpliwości i... szukania ideału. Kuratorzy (Marcin Fedisz i Aleksandra Piętka) postanowili iść na całość, zagęścić prezentację scenografią, która jednocześnie tworzy swoiste kurtyny, przepierzenia. Eksponaty i aranżacja stanowią rodzaj wyzwania – są pod prąd. Tu nie ma tekstów objaśniających intencje autora. Zanurzamy się w jego sztukę. I już.
Wystawa w Galerii Opera w Teatrze Wielkim czynna do 7 lipca od czwartku do soboty w godz. 10–19 i w czasie spektakli