Nie zdradzę wielkiej tajemnicy, wskazując, że kolegia dziennikarskie rozpoczynają się teraz od informacji o zagadnieniach, które aktualnie cieszą się zainteresowaniem w sieci. Od dziennikarzy oczekuje się zajęcia się takimi tematami, bo to może zaowocować liczbą odwiedzin na stronie. Z rządem i tworzeniem prawa jest w dużej mierze podobnie. Rząd – tak jak dziennikarz – ma swoją agendę tematów. Być może chciałby zająć się np. reformą procedury karnej albo oskładkowania pracy (a przynajmniej chciałbym w to wierzyć). Dzień zaczyna jednak od przejrzenia mediów, tych tradycyjnych i społecznościowych. I już wie, że dziś, zamiast zająć się np. składką zdrowotną, będzie musiał stoczyć spektakularną, jednodniową wojnę z alkotubkami. Albo zapowiedzieć zaostrzenie kar dla kierowców po kolejnym nagłośnionym wypadku na drodze. Choćby jeden błąd, niedocenienie tematu, jak np. w przypadku premiera i jego słów przed powodzią o tym, że „nie ma powodu do paniki”, może drogo kosztować. Prowadzi to czasem do absurdów à la ministra Leszczyna, która po latach obwiązywania zakazu sprzedaży alkoholu nieletnim dumnie zapowiedziała obowiązek sprawdzania wieku kupującego (w razie wątpliwości oczywiście).