Członkowie zorganizowanych grup przestępczych to niejednokrotnie ludzie inteligentni. Umieją liczyć. Kalkulacja zysków i strat prowadzi ich do wniosku, że zamiast kraść batoniki, lepiej popełniać poważne przestępstwa gospodarcze. Kara często niewiele wyższa tym bardziej, że sądy zwykle wymierzają je w dolnej granicy ustawowego zagrożenia. A profity większe o kilka rzędów wielkości. Jeśli grupa przestępcza skutecznie ukryje zagarnięte mienie, jedyne co spotyka jej członków to stosunkowo krótka odsiadka. Znany amerykański kryminolog Robert Marinson już w 1974 r. w przełomowej pracy „What works?” zauważył, że resocjalizacja tego rodzaju przestępców to droga donikąd, a jedyne, co realnie wpływa na ich postępowanie, to surowe kary. Najgroźniejszy dla społeczeństwa przestępca wielokrotny albo boi się grożącej mu kary, albo się z niej śmieje. Tertium non datur. Pod wpływem teorii Marinsona zmieniła się amerykańska polityka karania, zwłaszcza recydywistów, co w perspektywie kilkunastu lat poprawiło poziom bezpieczeństwa zwykłych obywateli USA. Czy realia kraju o odmiennej kulturze prawnej mają przełożenie na polską rzeczywistość? Otóż mają, bo natura ludzka jest wszędzie taka sama, niezależnie od szerokości geograficznej.