Nawet premier powiedział w Sejmie przed głosowaniem prezydenckiej noweli ustawy o Sądzie Najwyższym, która ma odblokować unijne pieniądze, że nie wie kiedy dokładnie wpłyną one do Polski, ale liczy, że będzie to na przełomie tego i przyszłego roku. Jak będzie, może nie wiedzieć nawet Bruksela.
Narasta jednak fala różnych wypowiedzi wróżących niepowodzenie tego porozumienia, osiągniętego po długich miesiącach oczekiwań a zawartego jeszcze przed uchwaleniem powiązanej z nim ustawy "naprawczej" SN. Wielu prawników mówi np., że likwidacja Izby Dyscylinarnej to zmiana szyldu, choć nie znamy jeszcze jej składu, a wysoki przedstawiciel "starej" części SN mówi, że porozumienie to "kroczek w drodze do praworządności". Nie wiem, jak mierzył, może kroczek, może skok. Ważne, że jest ugoda, a ugoda z natury swej nie przyjmuje 100 proc. stanowiska jednej ze storn, zwykle w negocjacjach zawyżonego, ale zawiera ustępstwa. A jej wartość w pierwszej kolejności oceniać będą strony, które ją zawały.
Czytaj więcej
Wyraźny sukces prezydenta i premiera na drodze kamieni milowych każe oczekiwać, że pójdą za ciose...
Ktoś zapyta, czy praworządność dopuszcza ustępstwa. Oczywiście, pytanie tylko o skalę. Dlatego, że życie publiczne, w szczególności funkcjonowanie prawa i wymiaru sprawiedliwości nie jest idealne, o czym nie trzeba przekonywać. By nie podgrzewać obecnej atmosfery przypomnę setki przeludnionych cel więziennych i miliony niewykonywanych wyroków alimentacyjnych z l. 90 i później. Nikomu nie przychodziło do głowy, włącznie ze Strasburgiem powiedzieć, że Polska nie była krajem praworządnym.
A co się tyczy porozumienia z Komisją to nikt przecież nie mówi, że jest idealne. Relacje Polski z Brukselą nie kończą się na tym porozumieniu, może być przecież czy to renegocjowane czy nawet niewykonywane w jakieś nieznośnej dla którejś ze stron części. Prawo nie może działać ślepo jak gilotyna, ale rozsądnie.