Objęcie urzędu prezydenta przez Bronisława Komorowskiego to nie tylko sukces Platformy Obywatelskiej. To także zamknięcie pierwszego etapu planu politycznego, który ogłosił Donald Tusk w styczniu tego roku. Plan ten obejmuje trzy kolejne cykle wyborcze (wybory prezydenckie, samorządowe
i parlamentarne), a jego celem było nie tylko niedopuszczenie do powrotu do władzy PiS, ale przede wszystkim wdrożenie planu reform, które mają sprawić, że Polska wykorzysta szanse rozwojowe, jakie się przed nami otworzyły w wyniku udanej transformacji gospodarczej i politycznej.
[srodtytul]Nie tylko na papierze[/srodtytul]
Reformy te potrzebne są nie tylko w obliczu wciąż trwającego światowego kryzysu gospodarczego, ale także w sytuacji, gdy proste rezerwy rozwojowe (młoda, tania i względnie dobrze wykształcona siła robocza) będą się wyczerpywać. Polska potrzebuje reform, żeby nie tylko redukować narastający deficyt budżetowy, ale przede wszystkim po to, by móc skutecznie konkurować w europejskim i światowym podziale pracy oraz dalej zmniejszać dystans rozwojowy i cywilizacyjny, jaki nas dzieli od krajów Europy Zachodniej.
Zwycięstwo w wyborach prezydenckich to dopiero pierwszy krok w realizacji tego planu. Projektom Tuska nie grozi już prezydenckie weto. Jednak perspektywa dwóch kolejnych kampanii wyborczych będzie nakładała poważne ograniczenia polityczne na reformatorskie możliwości działania rządu. Dlatego nie jest do końca prawdziwa opinia – głoszona zaraz po wyborach przez wielu politycznych komentatorów – że rząd nie ma już usprawiedliwienia dla braku reform.