Państwowe obchody rocznicy tragedii smoleńskiej udały się znakomicie. Zwłaszcza w Smoleńsku, gdzie Pierwsza Dama złożyła w imieniu rodzin ofiar kwiaty pod rosyjską tablicą, z której zniknął cel wizyty w Katyniu ich najbliższych. A że tematem przemówień, zarówno głowy państwa tu, jak i żony głowy państwa tam, była wspólnota, nieoceniona w takich przypadkach „Gazeta Wyborcza”, wspólnie z częścią rosyjskich mediów i urzędników, na drodze wspólnotowej współpracy współuczestniczy w obalaniu brzydkiej i głupiej pogłoski, jakoby zbrodnia w Katyniu była ludobójstwem.
Plotka ta, rozsiewana przez wrogie elementy praktycznie od końca wojny, doczekała się nareszcie na łamach „GW” swojej przysłowiowej brzozy i zaryła kokpitem w błocie. Tu jej los zbiega się z innym naszym mitem, mianowicie wrakiem tupolewa. Ten jest dziś w stanie totalnego rozkładu, co źle świadczy o polskiej dyplomacji - twierdzą nawet ci, którzy w rządzie Donalda Tuska, tudzież prezydenturze Bronisława Komorowskiego, pokładali wielkie nadzieje, gdy inni pokładali się już ze śmiechu, choć wciąż przez łzy. Skąd reakcja tych drugich? Wolicie Państwo wersję krótszą czy dłuższą? No, dobrze, bez kopania leżących. Premier Tusk zdradził.
Spokojnie. Zdradził, że prezydent chce, by kawałek wraku smoleńskiego tupolewa znalazł się na pomniku ofiar, a jemu, czyli premierowi ten projekt się podoba. To zrozumiałe - trudno o lepszy dowód, że taki pomnik nigdy w Polsce nie powstanie. Po prostu - nie ma wraku, nie ma pomnika, bo wizja artystyczna prezydenta, który zamienił strzelbę na dłuto, na to nie pozwala. Będzie więc tak, jak chciał przyjaciel prezydenta Palikot, który zawsze sprzeciwiał się upamiętnianiu ofiar. Jeśli już coś przed Pałacem Prezydenckim miałoby stanąć, twierdził, to wyłącznie pomnik Lecha Kaczyńskiego na ośle. Swoją drogą, czego ludzie nie wymyślą, żeby zostać wyrzeźbionym.?