Mnie zaskoczył dosyć słaby język literacki tego pisma, zwyczajny ogrom grafomanii, której w innych tygodnikach w takiej masie się nie widuje. "Alfabet Wildsteina" w porównaniu z "Alfabetem Kisiela", który był pierwszy czy "Alfabetem Urbana", który był drugim, jest tak marny i nie dający się czytać, że szkoda gadać (…) Wildstein, człowiek inteligentny, jest zwyczajnie mało utalentowany, to wszystko (…) Ziemkiewicz, który w mojej prywatnej ocenie jest pajacem, pisze felieton zatytułowany "Cwaniak święty "Bolek" i już po tytule wszystko wiadomo. Zapowiadany jako fragment większej powieści, no jest to istny narcystyczny dramat językowy i fabularny. Nie przebrnąłem przez więcej niż kilka linijek pierwszego akapitu, a potem skakałem wzrokiem jak kangur w poszukiwaniu jakiejś interesującej frazy - i ni chu...a. Poza bełkotem nie ma nic. Jak on pisał te swoje science fiction za komuny - nie mam pojęcia. A podobno pisał ciekawie. Panowie Mazurek i Zalewski miłosiernie posługują się określeniem "Niesioł" na przeciwieństwo "Jarosława Kaczyńskiego", bo tylko "Niesioł" (no i Bruksela) mówi/myśli o Jarosławie Kaczyńskim per "Kaczor". Tendencyjność ich rubryki nie jest nawet śmieszna, co jest o tyle smutne, że tendencyjność takiego Urbana bywa mimo wszystko śmieszna, gdyż facet ma realne poczucie humoru - popisywał się nim wiele lat temu w "Szpilkach" i "Expressie Wieczornym", i wtedy czytał i cytował go cały naród (dziś wszyscy się wyprą). Słabiutka to rubryczka bardzo. Karnowscy - pełna masturbacja niedotlenionych indorów. Zresztą tu jestem nieobiektywny, bo kiedyś brałem udział z jednym z Karnowskich w jakimś programie telewizyjnym i został złapany na tak elementarnej nieznajomości faktów z czasu komuny, że został zgaszony przeze mnie packą na muchy. Równie dobrze ja mógłbym dziś budować teorie na frazie "powiem wam co myślał Presley, kiedy był w Polsce" (nigdy nie był) (…) Gazeta „Wprost”, do której pisuję felietony, nie jest obiektywna, wiem o tym. Tam boją się PiSu jak diabeł wody święconej, ale na miliard procent nie jest to gazeta tak spaczona, jak „Uważam Rze”. Nagle konstatuję, że „Uważam Rze” jest dla mnie nowym wcieleniem "NIE", pisma bezkompromisowo sekującego ludzi o innym widzeniu świata. Gardzącego nimi. Jest "Trybuną Ludu". URZ nawet nie stara się ukryć faktu, że jest propagandówką - tak, jak nie ukrywał tego tygodnik Urbana przed laty, kiedy sprzedawał pół miliona egzemplarzy. Jest jedynie słabsze literacko a analitycznie cieniutkie jak grafon - w tym numerze ciutkę ratuje je dyskusja nt prawdziwości zmartwychwstania Jezusa, ale też jest to słabsza rzecz od tej w "Przekroju". W sumie „Uważam Rze” jest dla mnie, łasucha na ciekawe słowo i odmienne widzenie świata, nudne jak flaki z olejem. Zero frapującej treści. Wiem jednak, że wielu ludzi myśli zupełnie inaczej. Znajdują tam swoją karmę. Cieszą się każdym zdaniem. Dla nich to fascynujące pismo. I na tym to polega. Dlaczego ma wielki nakład i sprzedaje się brawurowo? Dlaczego ludzie to masowo czytają? To jest wielka rzecz. Mam podejrzenie, że wiem dlaczego, ale jest to wniosek tak dla mnie przygnębiający, że aż strach się nim podzielić. 

Ze spokojem przebrnęliśmy przez kolejny słowotok Hołdysa. Czy tylko nam przypomina on samofon, czyli człowieka, który mówi sam do siebie, a nikt go nie słucha? No cóż, powiemy „Wprost” - jaki organ, taki publicysta. Swoja drogą, podziwiamy wyrafinowaną strategię red. Tomasza Lisa. Skoro nie wyszło z zawyżaniem wyników sprzedaży „Wprost”, a na otrzeźwienie nie pomogła poważna grzywna Komisji Nadzoru Finansowego, nałożona za podawanie fałszywych danych o finansach spółki, trzeba sięgnąć po felietonistykę Zbigniewa Hołdysa. To dowcip, nie szkodzi, że nieśmieszny.