Chcieliśmy jednak uspokoić - lider SLD nie zamierza gotować grzybów czy piec szarlotek. Jego nowym pomysłem na zatrzymanie „uciekającej fali posłów” są... obiady partyjne. Jako pierwszy zgłosił się, a jakże, Ryszard Kalisz.  

Nie było tematu braku kandydowania bądź kandydowania z listy innej niż SLD – zapewnia „Fakt” rzecznik Sojuszu Tomasz Kalita. O czym więc panowie rozmawiali? O dowartościowaniu. Na dziś bowiem Kalisz może liczyć na drugie miejsce w Warszawie. Czy chciałby pierwsze? Ponoć nie mówi tego wprost, ale intencje są jasne. Nie dlatego, że boi się nie zdobyć mandatu. Liderzy list w Warszawie to będzie swoista ekstraklasa. Tu będzie kandydował Tusk i Jarosław Kaczyński, ludowcy się nie liczą. 

Z genialnego pomysłu Grzegorza Napieralskiemu powinny skorzystać wszystkie partie. Taki partyjny obiad to okazja, aby konkurentowi zaserwować np. „czarną polewkę” lub inne jabłko z niespodzianką. Wierzymy, że szaleństwa kulinarne lidera Sojuszu nie odbiją się jego partii czkawką.