Zachodziłem w głowę przez parę dni, dlaczego Donald Tusk tak mocno upiera się przy reformie emerytalnej, że chodzi po studiach telewizyjnych i klubach sejmowych, gdzie powtarza wciąż, że wiek emerytalny musi zostać podwyższony. Zastanawiałem się, co się stało z facetem, który uzależniony był wszak od sondaży, a obecnie za nic ma badania pokazujące, że 80% Polaków nie chce reformy emerytalnej.
Jak to się dzieje, że przez cztery lata nie zrobił nic, co stałoby w sprzeczności z mniemaniami większości naszych rodaków, a teraz z otwartą przyłbicą, jakby specjalnie zaostrzając ton i podkręcając atmosferę, idzie na starcie z większością narodu.
Migalski dochodzi do wniosku, że Tusk chce zapisać się w historii:
W zgodzie z tą koncepcją, premier prący do przeprowadzenia reformy emerytalnej nie jest premierem wierzącym w swoją szczęśliwą gwiazdę i dlatego nie wahającym się przed najodważniejszymi posunięciami. Nie, on jest looserem, który czuje, że jego czas mija i walczy już tylko o pamięć o sobie, o to, jak zostanie opisany w podręcznikach, o to, co jego dzieci powiedzą o dziadku jego wnukom.
Idzie na stracenie, bo woli taką "bohaterską legendę", niż prawdę o sobie, jako o polityku, który zmarnotrawił swoją szansę, który nie miał dość odwagi, by rządzić, a nie jedynie administrować, który zmarnował energię i nadzieje Polaków.