Na antenie RMF FM zapytany jakie świadectwo wstawia mu ta sprawa, odpowiada:
Ja to odczuwam, jako odwrócenie sytuacji. Ja dostałem dwa telefony z kancelarii. Łączenie przez sekretarkę - trzy gwiazdki - urząd - podaje się człowiek za urzędnika kancelarii. Następnie dostaję maila. Widząc tego maila wiem już na 100 proc., że jest to jakaś gruba prowokacja. Powiadamiam już w poniedziałek prokuraturę, ABW. Powiadamiam przed publikacją, która jest dopiero w czwartek. Prokuratura przystępuje do działania, podejmowane są czynności, mam nadzieję, że zabezpieczone są taśmy. Powiadamiam również ministra sprawiedliwości, że toczy się śledztwo. I w pewnym momencie następuje publikacja gazety, w czwartek, i sytuacja zaczyna się odwracać. Z pokrzywdzonego, zawiadamiającego o przestępstwie staję się praktycznie oskarżonym. Tak się czuję.
Milewski tłumaczy:
Proszę pan, to jest, jeszcze raz powtarzam, wszystkie nagrania się zmanipulowane. Były dwie rozmowy, jest jedno nagranie. Ja pamiętam, co ja mówiłem. Jeśli chodzi o tę sytuację, pan pyta mnie czy mam zaufany sędziów. Powiedziałem: słucham...? I absolutnie tak nie było, że uzgadniałem coś, czy mówiłem o zaufanych sędziach. Powiedziałem, że nie jest to jego sprawa. (...) Dlaczego od razu mówi się, że jestem winny, że rozmawiałem, że dyscyplinarne postępowanie się toczy itd., będzie się toczyło. Dlaczego nikt nie chce sprawdzić, przecież te taśmy są zabezpieczone, jak rzeczywiście przebiegała rozmowa.
Prezes sądu twierdzi, że zorientował się w sytuacji pod koniec drugiej rozmowy: