Reklama

Ryszard Czarnecki: Światowe szachy błyskawiczne

Unia musi na nowo zdefiniować się po globalnej pandemii i wojnie w Europie Wschodniej.

Publikacja: 17.01.2024 03:00

W interesie Europy, w tym Polski, jest to aby USA nie rezygnowały z bycia światowym hegemonem. Na zd

W interesie Europy, w tym Polski, jest to aby USA nie rezygnowały z bycia światowym hegemonem. Na zdjęciu prezydenci (od lewej): Rumunii – Klaus Iohannis, USA – Joe Biden, Polski – Andrzej Duda i Słowacji – Zuzana Czaputova podczas szczytu „bukaresztańskiej dziewiątki”, Warszawa, luty 2023 r.

Foto: AFP

Świat jakby szybciej kręcił się wokół słońca. Przynajmniej widać to na przykładzie globalnej geopolityki. Polityka międzynarodowa wchodzi na coraz wyższe obroty po latach pozornego zastoju, w którym przecież różne mocarstwa (Chiny, Rosja) tworzyły „fakty dokonane” ku kompletnemu zaskoczeniu i bezradności (a może i po części akceptacji?) Zachodu.

W każdym razie analitycy polityki zagranicznej nie mogą narzekać na nudę. Przy czym ten globalny mecz toczy się na kilku szachownicach. W mistrzostwach świata w prawdziwych szachach mecze odbywają się na pierwszej, drugiej, trzeciej i czwartej szachownicy. W polityce międzynarodowej przez półtora roku tą „pierwszą szachownicą” była Europa Wschodnia i wojna Rosji z naszym sąsiadem. Przed paroma miesiącami ta „pierwsza szachownica” stała się z dnia na dzień drugą, bo „frontmanem” stał się szachista z Izraela zaatakowany przez próbujących wywrócić szachownicę terrorystów z Hamasu.

Waszyngton i Pekin

Tymczasem pasjonujący pojedynek odbywa się na szachownicy pozornie trzeciej, która na „long term” – czyli w wymiarze określonym przez francuskiego historyka Fernanda Braudela jako „długie trwanie” – tak naprawdę z oczywistych względów jest szachownicą pierwszą. Toczy się tam pojedynek gigantów: Waszyngtonu i Pekinu. To szachownica globalna.

Czytaj więcej

10 najważniejszych postaci 2023 roku. Subiektywny ranking Jerzego Haszczyńskiego

Ruch na niej został właśnie niespodziewanie przerwany, a wielcy rywale zadeklarowali oficjalnie współpracę, w tym także militarną (sic!), co brzmi zgoła sensacyjnie. Ja jednak, jako długoletni obserwator globalnych szachów politycznych, nie przywiązuję do tego specjalnej wagi , bo wiem, że w wymiarze strategicznym Stany Zjednoczone Ameryki i Chińska Republika Ludowa pozostaną i tak, i tak – mimo całej misternej dyplomacji – strategicznymi konkurentami.

Reklama
Reklama

Dyplomatyczne próby nie służą wcale zmianie tego faktu, są tylko przygotowaniem do kolejnej fazy ostrej rywalizacji.

Warto więc dokonać przeglądu tego, co dzieje się w tych światowych szachach na poziomie poszczególnych lig kontynentalnych.

Afryka i jej paradoksy

Jedyny kontynent, nad którym w ciągu ostatnich sześciu dekad Europa zwiększyła przewagę gospodarczą – w przeciwieństwie do wszystkich innych, które odrabiały straty do Starego Kontynentu, bądź wyraźnie go prześcigając, jak Azja, bądź nadrabiając dystans, jak Ameryka Łacińska.

Afryka to kontynent olbrzymich paradoksów. Z jednej strony bowiem jest przyczyną olbrzymiego europejskiego, zwłaszcza unijnego, bólu głowy z racji masowej imigracji, która generuje nam poważne problemy ekonomiczne, społeczne, kulturowe, cywilizacyjne, religijne oraz zwiększa przestępczość.

Z drugiej „Czarny Ląd” – jak w czasach przed „polityczną poprawnością” nazywano Afrykę – rozwija się gospodarczo. Widać to, choćby porównując Kenię teraz z Kenią sprzed dekady. Według ostatniego, mało w Polsce omawianego raportu Międzynarodowego Funduszu Walutowego, przygotowanego wspólnie z Goldman & Sachs, który przedstawiał prognozy rozwojowe dla najważniejszych krajów na świecie w perspektywie pięciu lat i półwiecza największe państwo Afryki – Nigeria – w roku 2075 będzie miała PKB niemal dwukrotnie większy niż… Rosja.

Afrykański boom demograficzny – mimo wysokiej śmiertelności i emigracji – będzie napędzał wzrost gospodarczy. Będzie on na przestrzeni kilku dekad tym bardziej spektakularny, im z niższego poziomu Afryka odbija się do tej międzynarodowej rywalizacji. Tym bardziej kontynent ten jest miejscem walki o poszerzanie swoich stref wpływów.

Reklama
Reklama

Czytaj więcej

Chiny to nie Rosja. Unia Europejska się od nich nie odetnie, choć straszy

Kolejnym paradoksem w kontekście Afryki jest to, że Rosja, która na całym świecie straciła część swoich wpływów w wyniku napaści na naszego wschodniego sąsiada, akurat na kontynencie afrykańskim te militarno-polityczne wpływy zwiększyła, korzystając nie tylko z Grupy Wagnera, zapraszanej przez chociażby władze Mozambiku czy Mali do wyręczania tych państw w walkach z siłami antyrządowymi (w przypadku Mozambiku chodziło o terrorystów islamskich związanych z ISIS), ale także poprzez swoistą „soft power” tworzoną przez bardzo licznych absolwentów sowieckich, a potem rosyjskich uczelni zajmujących kluczowe stanowiska w strukturach administracyjnych w wielu krajach kontynentu.

Chiny działają inaczej niż Rosja: mało spektakularnie, bez rozgłosu, ale skutecznie inwestują, udzielają wieloletnich kredytów i budują: gmachy parlamentów, szpitali, uczelni, stadiony, drogi, mosty, i w praktyce uzależniają w ten sposób państwa afrykańskie. To oczywiste, że na dłuższą metę polityczni szachiści z Pekinu zdobędą zdecydowanie więcej punktów w rankingu niż szachiści z Moskwy.

Azja trzech stref

Jeśli Afryka w kategoriach braudelowskiego „długiego trwania” jest kontynentem przyszłości, to co powiedzieć o Azji? Była kiedyś era południowo-wschodniodnich azjatyckich „tygrysów”, tymczasem według wspomnianego już raportu IMF za pół wieku na pierwszych dwóch miejscach w rankingu najsilniejszych gospodarczo krajów świata znajdą się dwa państwa tego kontynentu, czyli Chiny i Indie (w tej właśnie kolejności), wyprzedzając Stany Zjednoczone Ameryki.

W wymiarze politycznym Azja jest podzielona na trzy strefy. Pierwszą z nich stanowią Chiny i ich sojusznicy. Drugą proamerykańskie „azjatyckie NATO” tworzone przez Japonię, Koreę Południową, Tajwan i Filipiny. Trzecią wreszcie subkontynent ,którym są Indie, starające się balansować między bardzo bliskimi w ostatniej dekadzie relacjami z USA a znaczącą rolą w strukturze BRICS, a więc organizacji, która przed ostatnim rozszerzeniem 1 stycznia 2024 roku o Zjednoczone Emiraty Arabskie, Arabię Saudyjską, Iran, Egipt i Etiopię składała się z Indii właśnie, Brazylii, Rosji, Chin i Republiki Południowej Afryki (pierwsze litery nazw tych państw utworzyły nazwę organizacji).

New Delhi przed rokiem wyprzedziło Pekin w tabeli najludniejszych państw świata, nigdy nie miało polityki „kontroli urodzin” i modelu rodziny „2 plus 1”, ale poza atutem demograficznym mają również kilka innych równie kluczowych. Oficjalnym językiem tego kraju jest angielski, co powoduje, że szereg międzynarodowych firm, zwłaszcza amerykańskich i europejskich (z Lufthansą na czele), tam lokuje swoje call center czy działy informatyczne.

Reklama
Reklama

Dodatkowo Indie mogą korzystać z atutu, jaki stanowi wielomilionowa, bogata i politycznie wpływowa hinduska diaspora. Na pewno więcej jest np. w USA i Wielkiej Brytanii polityków urodzonych w hinduskich rodzinach niż w japońskich i chińskich. Dziś premierem Wielkiej Brytanii jest Rishi Sunak, a za rok o tej samej porze do zaprzysiężenia w Białym Domu szykować się będzie być może jako wiceprezydent któraś (chodzi o kobietę) z amerykańskich polityków o hinduskich korzeniach, jak choćby była ambasador USA Nimrata „Nikki” Haley (z domu Randhawa).

Czytaj więcej

Wopke Hoekstra, komisarz UE: Czerwone linie dla planety

Reasumując: Azja niezależnie od konfliktu interesów głównych, „rozgrywających” na tym kontynencie, będzie krajem, który dokona największego skoku gospodarczo-geopolityczno-demograficznego w XXI wieku. Wynikający z różnych, także historycznych, powodów europocentryzm polskich elit powinien to jednak w jakiejś mierze uwzględniać…

Ameryka i lobby zbrojeniowe

USA wykorzystały agresję Rosji na Ukrainę do wzmocnienia swojej pozycji na świecie w wymiarze geopolitycznym i gospodarczo-militarnym. Kontrolują najbardziej efektywną organizację międzynarodową, jaką jest NATO, choć w innej przez nich w dużym stopniu finansowanej, czyli w ONZ, nieraz przegrywają głosowania z racji olbrzymiej liczby państw niechętnych Zachodowi kojarzonemu z kolonializmem.

W politycznych debatach przed wyborami na prezydenta coraz głośniej słychać echa izolacjonizmu, a więc skoncentrowania się na czubku własnego amerykańskiego nosa, co w praktyce oznacza na dłuższą metę rezygnację z bycia światowym mocarstwem numer 1. Jednak przemożna rola Pentagonu i lobby zbrojeniowego, o którym mówi się, że to ono wybiera kolejnych prezydentów USA, powoduje na szczęście, że amerykańska polityka zagraniczna jest bardziej stabilna i przewidywalna, niż świadczyłyby o tym głosy polityków obu głównych partii w prekampanii, a potem właściwej kampanii wyborczej.

Reklama
Reklama

W interesie Europy, w tym Polski, jest to, aby Waszyngton nie rezygnował z bycia światowym hegemonem – bo to oznacza ważną dla nas amerykańską obecność militarną (i polityczną) na Starym Kontynencie.

Europa śniąca o potędze

Ostatnie 110 lat to zjazd naszego kontynentu po równi pochyłej: od najważniejszego „playmakera” globalnej polityki do czasów I wojny światowej, przez bycie przez wiele dekad numerem 2 za USA po XXI wiek, gdzie daliśmy się zdystansować Azji, rojąc jednocześnie o własnej wielkości (oficjalny dokument Unii Europejskiej – strategia lizbońska – zakładał, że w 2010 roku… zrównamy się poziomem gospodarczym z Ameryką!).

Czytaj więcej

Marcin Zaborowski: Polska–Ukraina, czyli najważniejsza relacja nowoczesnej Europy

Dziś w interesie Starego Kontynentu jest ścisła współpraca z USA, a jednocześnie zadbanie o bardziej partnerskie relacje gospodarcze z Azją, nieograniczające się tylko do gigantycznego importu.

Unia Europejska musi na nowo zredefiniować się po globalnej pandemii i wojnie w Europie Wschodniej. Receptą na to jest odtworzenie ducha wspólnoty i wspólnych interesów państw Starego Kontynentu, a nie mechaniczne zmiany traktatów o UE.

Reklama
Reklama

Na globalnej szachownicy obserwujemy w ostatnim czasie partie szachów błyskawicznych, Polska powinna starać się grać ofensywnie – jak na piąte państwo UE przystało.

Autor jest byłym ministrem ds. europejskich w rządzie Jerzego Buzka i ministrem w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, wiceministrem kultury i sztuki w rządzie Hanny Suchockiej, byłym wiceprzewodniczącym Parlamentu Europejskiego (2014–2018), europosłem PiS.

Publicystyka
Prof. Piątkowski: Gospodarcza droga do przyszłości
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Jak Donald Trump obnaża słabość Karola Nawrockiego
Publicystyka
Estera Flieger: Tzw. plan pokojowy zachęci Putina. Ile razy Zachód może popełniać ten sam błąd
Publicystyka
Estera Flieger: Polska wygrała los na historycznej loterii
Materiał Promocyjny
Startupy poszukiwane — dołącz do Platform startowych w Polsce Wschodniej i zyskaj nowe możliwości!
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: Włodzimierz Czarzasty jak kot. Ma dziewięć żyć i zawsze spada na cztery łapy
Materiał Promocyjny
Nowa era budownictwa: roboty w służbie ludzi i środowiska
Reklama
Reklama
REKLAMA: automatycznie wyświetlimy artykuł za 15 sekund.
Reklama