Dzięki publicznej wypowiedzi Beaty Pawlikowskiej poddającej w wątpliwość skuteczność leków antydepresyjnych większość Polaków, do gruntownej znajomości techniki skoków narciarskich, mikrobiologii i strategii wojennych dodała nową specjalizację. W ekspresowym tempie staliśmy się ekspertami w psychofarmakologii.
Histeryczne reakcje na tę wypowiedź powinny przerazić (choć wątpię, czy tak się stanie), bo uwidocznił się w nich nasz stosunek do autorytetów i wyobrażenie o zdolności racjonalnego myślenia zwykłych ludzi. Jeśli, zdaniem niektórych psychiatrów i osób ich wspierających, wypowiedź dziennikarki specjalizującej się w podróżach na temat psychofarmakologii ma tak ogromną siłę rażenia, że należy ją ścigać sądownie lub za pomocą prokuratora, to z tej konstatacji rodzi się szereg pytań. Czy lekarze psychiatrzy, przedstawiciele zawodu zaufania społecznego, cieszą się tak niskim autorytetem, że obawiają się o decyzje pacjentów podejmowane pod wpływem takich wypowiedzi? A jeśli tak, czy ten brak zaufania nie jest efektem ich wieloletniej pracy z pacjentami? Czy poziom edukacji w naszym społeczeństwie jest tak zatrważający, że przeciętny Polak w swoich decyzjach zdrowotnych nie potrafi rozróżnić autorytetu lekarza specjalisty lub naukowca od laika? A może w trakcie edukacji nauczono go gardzić prawdziwymi autorytetami?
Czytaj więcej
Psychiatra Maja Herman uruchomiła zbiórkę pieniędzy na pozew przeciwko podróżniczce, pisarce i dziennikarce Beacie Pawlikowskiej. Chodzi o wypowiedź celebrytki na temat leków antydepresyjnych. Sama Beata Pawlikowska wydała oświadczenia w tej sprawie.
Jeśli odpowiedzi na te pytania są twierdzące, to powinniśmy gruntownie przemyśleć, jakie koszmarne błędy popełniliśmy w edukacji, w budowaniu relacji służby zdrowia z pacjentami, wreszcie – wizerunku naukowców, którzy są jedynymi osobami zdolnymi wypowiadać się kompetentnie na temat wyników badań naukowych. Prokurator nie naprawi tych błędów, nawet jeśli za pomocą policji będzie prześladował każdego, kto opowiada pseudonaukowe bzdury. Nie tędy droga.
Uważniejsze przyjrzenie się toczącej dyskusji odkrywa jej drugie dno – odwieczny konflikt pomiędzy zwolennikami modeli biologicznych i psychologicznych leczenia chorób psychicznych. Zaskakująco wielu zwolenników psychoterapii popiera lub usprawiedliwia wypowiedzi Pawlikowskiej, podczas gdy wśród atakujących królują adwokaci podejścia biologicznego. Niestety, od dawna wrogiem obu ugrupowań nie jest choroba psychiczna. Kością niezgody w tym sporze jest pacjent, który będzie wybierał, gdzie zostawi swoje pieniądze – u psychiatry, u którego odnowi swoją receptę, czy w gabinecie psychoterapeutycznym. Depresja jest dzisiaj prawdopodobnie najczęściej naddiagnozowanym zaburzeniem psychicznym na świecie i prawdopodobnie najczęściej niepotrzebnie leczonym, ale ten fakt nie budzi niczyjego niepokoju. Wrzawa podnosi się wówczas, kiedy pojawia się zagrożenie, że część z tych niepoprawnie zdiagnozowanych pacjentów mogłaby zrezygnować z niepotrzebnego, często szkodliwego leczenia. Dodajmy, że ów harmider podnosi się po obu stronach barykady, sam byłem wielokrotnym celem niewybrednych ataków zwolenników psychoterapii i nie wątpię, że ta wypowiedź również je sprowokuje.