Wycofanie przez PiS projektów ustaw podwyższających wynagrodzenia najważniejszych osób w państwie to przejaw najpoważniejszego kryzysu wizerunkowego tej partii od wyborów. Pierwszy raz bowiem PiS przegrał jakąś sprawę w efekcie nacisku opinii publicznej.
Udawane tłumaczenia
Politycy PiS zmianę decyzji w sprawie wycofania projektu tłumaczyli tym, że Jarosław Kaczyński nie znał założeń projektu, a Beata Szydło rzekomi zaskoczona poprosiła o zmniejszenie skali podwyżki dla szefa rządu. Tyle że prezes PiS głosował za przekazaniem projektu do dalszych prac, trudno mu więc zasłaniać się niewiedzą. Pod projektem podpisało się kilkudziesięciu czołowych posłów PiS; w dodatku, jak wynika z naszych informacji, powstawał on w Kancelarii Premiera. Trudno więc przyjąć tłumaczenie, że dokumentu nie konsultowano z kierownictwem partii.
Zmiana stanowiska władz PiS nastąpiła w środę, kiedy to dwa tabloidy frontalnie zaatakowały prawicowy rząd. Szczególnym przedmiotem krytyki brukowców stały się podwyżki dla posłów i senatorów.
– Tylko słaba władza wycofuje się pod wpływem krytyki tabloidów – oburza się jeden z prawicowych posłów. A co dopiero, gdy cofa się dwa razy.
Słabość ta wynika z fałszywych założeń, które PiS przyjął. Liczył na to, że podczas wakacji większość Polaków albo jest zajęta przygotowaniami do urlopu, albo właśnie na nim wypoczywa, albo po urlopie z trudem wraca do codzienności. PiS liczył też na przychylne sobie media. Być może uwierzył w to, że uda się powtórzyć scenariusz użyty po warszawskim wystąpieniu Baracka Obamy. Prorządowe media przedstawiły je niemal w taki sposób, jakby prezydent USA pochwalił PiS, a skrytykował opozycję i prezesa Trybunału Konstytucyjnego.