Czesław Bielecki: Koalicja zgody narodowej

Trzeba stworzyć na najbliższe dwa lata pragmatyczną koalicję, która da stabilną większość, wykluczając przy tym z przyszłego rządu tych polityków, którzy nieustannie grają na wewnętrzne konflikty, a nie są zdolni podejmować rzeczywistych wyzwań - pisze publicysta.

Aktualizacja: 12.01.2022 16:09 Publikacja: 12.01.2022 16:02

Czesław Bielecki: Koalicja zgody narodowej

Foto: Adobe Stock

W tym memento opisuję rzeczywiste wyzwania, przed którymi stoi nasz kraj. Czasy są coraz trudniejsze, przyszłość niepewna. Poza jednym – wiemy, jak trwałym czynnikiem na Wschodzie jest wielkoruski imperializm i samodzierżawie. Nie jutro, lecz już dziś konfrontujemy się z nimi w hybrydowym konflikcie na wschodniej granicy. Tym bardziej potrzebujemy szybkiej konsolidacji w polityce krajowej, aby nasza polityka zagraniczna nie była – jak dotychczas – zakładnikiem wewnętrznych rozgrywek. Czy w takiej sytuacji globalnej i regionalnej stać nas na słaby rząd? Czy – gdy największa partia opozycyjna nie ma alternatywnego programu – Polska, jak już bywało, ma „stać nierządem”? Czy zwycięży nasz gen protestu, czy gen współpracy?

Zanim znajdziemy się za dwa czy pięć lat w sytuacji bez dobrego wyjścia, warto rozważyć pytania milionów Polek i Polaków. Czy ugrupowań spoza duopolu PiS–PO nie stać na żaden kompromis? I wreszcie, czy Jarosław Kaczyński nie widzi, jak destrukcyjny dla państwa jest szantaż obozu rządzącego przez najbardziej niesfornego koalicjanta – partyjkę Ziobry? Polityka niezdolnego do stosowania i nierozumiejącego standardów prawa i sprawiedliwości. A, jak na ironię, to Ziobro i jego wierni towarzysze nazwali się Solidarną Polską, gdy to oni właśnie podkopują solidarność swojego obozu i wizerunek kraju.

Stabilna większość

Uznajmy twarde fakty. W otoczeniu międzynarodowym, które się zmienia z miesiąca na miesiąc, Polski nie stać na słaby rząd. I nie może czekać na wybory 2023 r., czy też nawet na wcześniejsze wybory przed terminem, nie mając żadnych perspektyw w alternatywnych programach poza ambicjami żądnych władzy polityków. A dzisiejsza opozycja tylko podkopuje nierzadko mało składne działania rządu, porównując je, z histerycznym uniesieniem, do Łukaszenki czy Putina. Jakby żyła w krainie Króla Ubu – „w Polsce, czyli nigdzie”. Jest niezdolna do konsolidacji i sformułowania realnej alternatywy dla rządzących.

W tej sytuacji to do rządzących należy inicjatywa powołania szerokiej koalicji zgody narodowej, wykluczając tych polityków własnego obozu, którzy skłócają własne społeczeństwo i konfliktują nas z Zachodem. Taki ruch pozwoli odblokować fundusze unijne dla Krajowego Planu Odbudowy. Uwikłana w codziennych meandrach polityka rządu, który trwa doraźnie, kupując sobie pojedyncze głosy „wolnych elektronów”, nie pozwala skoncentrować się na podstawowej i strategicznej kwestii: polityce bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego.

Czytaj więcej

Czesław Bielecki: Zmiany w sądach trzeba planować

Problem walki z Covid-19 czy inflacją związaną z ceną energii pozostanie istotny, ktokolwiek będzie rządził krajem. Tymczasem opozycja jest gotowa czekać do roku 2023, licząc na powolny rozkład władzy. Tylko czy państwo nasze stać na dalsze osłabianie własnej pozycji w momencie dramatycznej konfrontacji? Odpowiedź oczywista, choć niełatwa w realizacji, brzmi następująco: trzeba stworzyć na najbliższe dwa lata pragmatyczną koalicję, która da stabilną większość, wykluczając przy tym z przyszłego rządu tych polityków, jak ziobrystów, konfederatów czy polityków typu Czarnka, którzy nieustannie grają na wewnętrzne konflikty, a nie są zdolni podejmować rzeczywistych wyzwań.

Zimna wojna

Można już dziś zarysować zadania, jakie taka szeroka koalicja musi podjąć przez najbliższe miesiące, jakie problemy wewnętrze natychmiast rozwiązać czy zamrozić. Jakie kroki poczynić, aby kolejne lata nie były osuwaniem się w nicość i przygotowywaniem klęski, którą następcy dzisiejszych politycznych graczy nazwą – tradycyjnie – naszym moralnym zwycięstwem. Pytania przypominają dylematy polskiej demokracji przed wojną polsko-bolszewicką 1920 r. Nie bójmy się tych porównań i nie łudźmy się, że dialog wielkich mocarstw jest czym innym niż konfrontacją potencjalnej projekcji siły każdego z nich. Gospodarczej, energetycznej, militarnej. Zasobów ludzkich, technologii, zdolności do mobilizacji.

Wojna z Gruzją, napaść na Ukrainę i aneksja Krymu wyznaczyły początek kolejnej zimnej wojny. Zachód jest dziś szantażowany przez Kreml groźbą kolejnej agresji. Zaczęła się ona od hybrydowej konfrontacji z Litwą i Polską za pośrednictwem Białorusi. Nie da się po prostu wcisnąć klawisza détente, którym można wybrać odprężenie. Pozostał inny klawisz: odstraszanie przez brak dostępu.

Rosyjski minister spraw zagranicznych Ławrow opisuje nas jako „kraje bezpańskie”. Chce przejść od Putinowskiego frazesu o „bliskiej zagranicy” do doktryny Breżniewa, wedle której Europie Środkowej i Wschodniej przysługiwała albo formalna suwerenność w zonie, albo finlandyzacja poza zoną. Nieprzypadkowo właśnie Finlandia pierwsza zareagowała na postępowanie Rosji, podkreślając, że jest jej suwerenną decyzją, czy przystąpi do NATO, czy nie. Ten 5,5-mln kraj może być dla nas przykładem właściwej doktryny obronnej. Rosjanie mogą do Finlandii wejść, jak w latach 40., ale mają małą szansę, żeby z niej cało wyjść.

Przygotowując naszą strategię obrony przed rosyjskim imperializmem, myślmy o naszych wschodnich sąsiadach: o Ukrainie, Litwie, Łotwie i Estonii, z którymi łączy nas tzw. brama suwalska. Myślmy w kategoriach długiego trwania naszych narodów i wspólnej głębokości strategicznej. Nie jest bez znaczenia, że z Ukraińcami i narodami bałtyckimi jest nas 100 mln, gdy Federację zamieszkuje 120 mln Rosjan. Mamy bogate i gorzkie doświadczenie jako słabszy aliant mocarstw. Nasi obecni europejscy sojusznicy wykorzystali nas w przededniu wojny, w czasie wojny i po wojnie. Można też spojrzeć na to inaczej – sami daliśmy się wykorzystać. Grajmy na arenie międzynarodowej tak, żeby aliantom nie opłacało się zostawiać nas na lodzie.

Już raz niemożliwe okazało się – na przekór Wschodowi i Zachodowi – możliwe, kiedy w latach 80. zdobyliśmy się na solidarność dla wolności. Od zakończenia ostatniej zimnej wojny Polska nie leży między Niemcami a Rosją, lecz graniczy na wschodzie z suwerennymi krajami: Ukrainą, Litwą i Białorusią. Polski system obronny i infrastruktura krytyczna muszą w trybie mobilizacji instytucjonalnej i społecznej (podobnej do pandemii roku 2020) zostać natychmiast wzmocnione. Na mieszankę inwazji hybrydowej z migrantami z Białorusi, blefu, szantażu czy zapowiadanych manewrów na granicach naszych państw należy odpowiedzieć natychmiastową konsolidacją wojska, służb mundurowych i organizacji paramilitarnych.

Jedynym sposobem odstraszenia agresora przed selektywną ograniczoną inwazją, w stylu znanym z wojny z Gruzją czy Ukrainą albo aneksji Krymu, jest zablokowanie dostępu przez wykluczenie Blitzkriegu. Strona rosyjska musi mieć świadomość, że na lokalną inwazję czy cyberatak nasz kraj może także dokonać ograniczonego kontrataku. Artykuł 5. Traktatu waszyngtońskiego zadziała tylko wtedy, jeśli atak rosyjski napotka skuteczny opór, a eskalacja konfliktu ani agresorowi, ani sojusznikom nie będzie się opłacać.

Powrót do Rapallo

Polityka Stanów Zjednoczonych była zmieniającą się w proporcjach mieszanką realistycznego grania na międzynarodową równowagę światowych potęg i idealizmu w imię obrony wolności i demokracji. Po zakończeniu zimnej wojny Zachód mógł się przekonać, że nie można przynieść żadnemu narodowi swobód i praw, których tenże naród nie umie wywalczyć, korzystając z koniunktury, lub choćby wziąć od losu. Wietnam, Irak, Afganistan, losy Arabskiej Wiosny – to jedne z wielu lekcji. Jakże różnych od tych, które w latach 80. i początku 90. pokazały kraje Europy Środkowej i Wschodniej.

Dlatego nie warto dziś pokrzykiwać na sojuszników Unii i biernie czekać na rozwój wypadków. Lepiej głośno i wyraźnie mówić: współpraca Niemiec i Rosji w duchu Rapallo jest groźna dla całej Europy. Były kanclerz RFN Schroeder i były premier Francji Fillon stojący na czele największych rosyjskich koncernów naftowych – to nie jest przypadek. Oś Paryż-Berlin-Moskwa uderza bardziej w wartości i w politykę Unii Europejskiej niż – skądinąd szkodliwe – nadużycia trójpodziału władz w Polsce i na Węgrzech.

Zamiast licytować się, kto bardziej chroni wartości i tożsamość naszego kontynentu, powiedzmy jasno naszemu zachodniemu sąsiadowi: nie chcecie dzisiaj przewodzić obronie Europy, zdradzacie ją. A przecież to wy, Niemcy, wygraliście najwięcej. Zjednoczenie kraju i Euroland umożliwiły wam dominację na wspólnym rynku. Fakt, że Rosja was nie podbije, bo nie będzie mieć gdzie kupować mercedesów, BMW i zaawansowanych technologii, nie znaczy, że stać was i nas na unię gazowo-polityczną, w której sprzedajecie Rosjanom nawet własne zbiorniki gazu.

Kluczowe sądownictwo

Koalicja zgody narodowej musi zarysować możliwie jasno i bez złudzeń, jak mają się toczyć polskie sprawy w kontekście nowej sytuacji na świecie i w Europie. Skoro przez osiem lat rządów PO-PSL nie rozwiązano spraw takich, jak legalizacja związków jednopłciowych czy zdrowej relacji państwo-Kościół, a rządy Zjednoczonej Prawicy tylko te kwestie zaogniły, należy przyjąć w tych sprawach powrót do status quo ante (aborcja) lub moratorium (czekając na ewolucję opinii publicznej w kwestii związków jednopłciowych). Rząd stabilnej większości musi podpisać dwuletnią umowę koalicyjną, która pozwali natychmiast zwiększyć sprawność państwa, uwolnić energię obywateli i pozostawić poza politycznymi sporami kwestie światopoglądowe.

Jedynym konfliktem, którego się nie da zamrozić, a trzeba konsensualnie go rozwiązać, jest sprawa reformy sądownictwa. Skoro działało ono źle, a po reformach Ziobry działa jeszcze gorzej, w tej sprawie nie można dalej chować głowy w piasek. Szczególnie, że wzmocnienie sprawczości państwa w dziedzinie obronności i bezpieczeństwa – zbudowanie prawdziwego „deep state” – musi być wolne od politycznych konfliktów. Tym bardziej jest niezbędne zabezpieczenie praw obywateli przez sprawną i niezawisłą trzecią władzę.

Czytaj więcej

Bielecki: Kto naprawdę rządzi Polską?

To nie tylko sprawa zmian strukturalnych. Przecież za rządów Tuska prokurator generalny był formalnie niezależny od ministra sprawiedliwości. Niewiele to zmieniało, gdy jego funkcjonowanie i tak zależało od akceptacji przez premiera corocznego sprawozdania. Zmiany kadrowe niewiele dają, gdy kolejni „nasi” zastępują kolejnych „onych”, system nadal pozostaje niesprawny i poza społeczną kontrolą. Potrzebna jest szybka zmiana sposobu działania sądownictwa, obejmująca i struktury, i procedury, i nabór sędziów. Choćby PSL i my w Projekcie Konsens wypracowaliśmy rozwiązania uznane przez wszystkie strony dzisiejszego sporu za konstruktywne i możliwe do wdrożenia. Wymiar sprawiedliwości, w którym pracuje ok. 10 tys. sędziów, musi ewoluować i, zachowując niezawisłość orzekania, znaleźć się pod kontrolą społeczną. Nie oznacza to – jak wyobrażali sobie ziobryści – permanentnego ręcznego sterowania sądami.

Na przestrzeni 30 lat wolnej Polski byliśmy świadkami wielu kompromitacji państwa. Poczynając od katastrofy smoleńskiej, za którą nikt nie odpowiedział, przez złodziejską reprywatyzację nieruchomości (np. metodą na 140-letniego dziadka), kończąc na rujnowaniu przedsiębiorców przez organy administracji (sprawa Optimusa). Trzeba zatem usunąć te systemowe źródła nieprawości, które kryją się w złym funkcjonowaniu sądów. Nie pomoże NIK ani CBA na marnotrawstwo, którego źródłem jest przed nikim nieodpowiadająca biurokracja samorządowa i rządowa.

Właśnie teraz, kiedy musimy wzmocnić nasze państwo, dozbroić i doinwestować jego siły obronne, zabezpieczyć się przed agenturalną działalnością – wybuchła afera podsłuchowa Pegasusa, zakupionego przez Ministerstwo Sprawiedliwości. Jako obywatele musimy mieć pewność, że inwigilacja nie wykracza poza interes publiczny i służby są pod kontrolą instytucji, które odpowiadają za praworządność przed Sejmem bez powoływania po to kolejnych speckomisji.

Przerwa w grze o władzę

Czy Polskę stać na wysiłek obronny, który odstraszy potencjalnego agresora? A czy stać nas na to, żeby być wolnym i suwerennym krajem? Kiedy porównujemy produkt narodowy Rzeczpospolitej (niemal 600 mld dol.) z produktem narodowym Państwa Izrael (ok. 380 mld dol.), nietrudno wpaść w depresję, patrząc na problemy naszych sił zbrojnych. A przecież – przynajmniej teoretycznie – transformacja wojska jest prostsza niż społeczeństwa, któremu nie można wydać rozkazu. Tymczasem w żadnej chyba dziedzinie polskiego życia przemiany – przy ciągłej zmianie rządów i wierchuszki generałów – nie następują z takimi oporami. I tylko rząd zgody narodowej może w tej sprawie wspólnie z prezydentem RP dokonać natychmiastowej zmiany na lepsze.

Polacy są w ujęciu statystycznym dwukrotnie bogatsi niż Rosjanie. Czy stać nas na obronę owoców naszej wolności? Przy wszystkim, co wiemy o Rosji, warto docenić, jak z tego polityczno-gospodarczego zacieru Kreml potrafił wydestylować siłę militarną i dyplomatyczną, która dzisiaj szantażuje egoistyczną, skupioną na sobie Europę.

Żyjemy w wolnym i, wbrew jeremiadom opozycji, demokratycznym kraju. Opozycja może obalić rząd i utworzyć własny. Jeśli tego nie potrafi, niech nie mówi o zamachu na demokrację. Z kolei rządzący niech nie pomstują na „totalną opozycję”, tylko zdobędą się na historyczny kompromis i poszerzą swoją platformę polityczną. Polki i Polacy mają prawo żądać przerwania tej gry o władzę. Chcą zobaczyć wreszcie pracę polityczną, czyli używanie mandatu wyborczego do realizacji określonych celów. Kaczyński oczywiście góruje nad Tuskiem w polityce nieustannego otwierania kolejnych frontów i podziałów. Ale to konkurencja na spokojniejsze czasy.

Nie znaczy to, że mamy być najgrzeczniejszym członkiem Unii Europejskiej, ani też, że mamy „siedzieć cicho”, jak zasugerował nam kiedyś prezydent Chirac. Szczególnie, gdy mamy rację, że Unia, w odróżnieniu od Polski, nie jest ani niezależnym podmiotem państwowym, ani wybieraną przez europejski demos demokracją. Ale to nie znaczy, żebyśmy na naszym wewnętrznym podwórku mogli lekceważyć europejskie standardy obywatelskie i ludzkie, wprowadzając strefy wykluczeń czy przywilejów. Dopiero nie przecząc wspólnym wartościom, będziemy mogli z pełnym komfortem wypominać Francuzom rusofilizm Fillona, a Niemcom – cynizm Schroedera.

Wzorcowy dialog z Kremlem

Musimy chłodniej oceniać dzisiejszą sytuację, bo przez lata wolnej Polski, nawet po wielkim zwycięstwie Solidarności, która wykorzystała swoje okno możliwości, nie umieliśmy spojrzeć obiektywnie na nasze błędne decyzje w przeszłości. Choćby tę o wybuchu powstania w Warszawie w przeddzień negocjacji Mikołajczyka w Moskwie. Jakby ta garstka akowców, która szła do boju bez broni, mogła stanowić kartę w grze o strefy wpływów już przegranej w Teheranie, a przypieczętowanej w Jałcie. Nie wierzmy we własne mity, że dzięki naszej ofierze nie staliśmy się sowiecką republiką. Polska krew przelana pod Monte Cassino była już daniną na rzecz nie naszego zwycięstwa.

Zatem na dzisiejsze zagrożenia naszej suwerenności patrzeć trzeba kalkulując i postępować wobec sojuszników tak, aby nie opłacało im się zostawić nas samych w europejskiej „strefie zgniotu”. Żeby Zachód, którego jesteśmy wschodnią flanką, wiedział, że nie będziemy spokojnie patrzeć na monachijskie kunktatorstwo. Że nie naszą, ale jego klęską będzie odmowa powstrzymywania kolejnej już inwazji na Ukrainę, prób finlandyzowania Litwy, Łotwy i Estonii jako „Pribałtyki”, pogróżek wobec Polski czy stopniowego wchłaniania Białorusi, gdy ta odnajduje swoją tożsamość i uwalniania się od sowieckiego gorsetu.

Nie pozwólmy udawać Zachodowi, że nie wie, na czym polega samodzierżawie. To Putin odpowiada za polityczne zabójstwo Borysa Niemcowa, za otrucie polonem Aleksandra Litwinienki w Anglii, za próbę otrucia Wiktora Juszczenki, gdy kandydował na prezydenta Ukrainy, za morderstwo dziennikarki Anny Politkowskiej, uwięzienie Nawalnego.

Amerykańskiemu prezydentowi, który – jak niegdyś Franklin Delano Roosevelt – wierzy, że można ułożyć się z Putinem drogą dialogu, proponuję lekturę listu, który przywódca Jugosławii Tito wysłał do Stalina. Brytyjski historyk Simon Sebag Montefiore przywołał go w zbiorze „Listów, które zmieniły świat” w rozdziale „Krew”. W 1948 r., gdy nastąpiła schizma miedzy Moskwą a Belgradem, Stalin parokrotnie wysyłał zabójców, aby zamordowali Tito. Zaprzestał prób dopiero po otrzymaniu krótkiego ostrzeżenia od niedoszłej ofiary: „Przestań wysyłać ludzi, aby mnie zabić. Złapaliśmy już pięciu z nich. Jednego z bombą, innych z karabinami. Jeśli nie przestaniesz wysyłać zabójców, ja wyślę do Moskwy jednego, bardzo szybkiego i z pewnością nie będę musiał wysyłać następnego”. To był wzorowy dialog z Kremlem.

Autor jest architektem i publicystą, prezesem Fundacji Konsens. W 2021 r. ukazały się dwie jego książki: „Tak i nie” oraz „ArchiKod”

W tym memento opisuję rzeczywiste wyzwania, przed którymi stoi nasz kraj. Czasy są coraz trudniejsze, przyszłość niepewna. Poza jednym – wiemy, jak trwałym czynnikiem na Wschodzie jest wielkoruski imperializm i samodzierżawie. Nie jutro, lecz już dziś konfrontujemy się z nimi w hybrydowym konflikcie na wschodniej granicy. Tym bardziej potrzebujemy szybkiej konsolidacji w polityce krajowej, aby nasza polityka zagraniczna nie była – jak dotychczas – zakładnikiem wewnętrznych rozgrywek. Czy w takiej sytuacji globalnej i regionalnej stać nas na słaby rząd? Czy – gdy największa partia opozycyjna nie ma alternatywnego programu – Polska, jak już bywało, ma „stać nierządem”? Czy zwycięży nasz gen protestu, czy gen współpracy?

Pozostało 96% artykułu
Publicystyka
Wybory samorządowe to najważniejszy sprawdzian dla Trzeciej Drogi
Publicystyka
Marek Migalski: Suwerenna Polska samodzielnie do europarlamentu?
Publicystyka
Rusłan Szoszyn: Zamach pod Moskwą otwiera nowy, decydujący etap wojny
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Donalda Tuska na 100 dni rządu łatwo krytykować, ale lepiej patrzeć w przyszłość
Publicystyka
Estera Flieger: PiS choćby i z Orbánem ściskającym Putina, byle przeciw Brukseli