Exposé Tuska było koszmarne w formie i rozwodnione w treści. Premier zmarnował szansę przekazania swojej strategii w sposób komunikatywny. Nawet jeśli się wyciśnie najważniejsze treści z jego mowy, nadal nie wiadomo, jakie mają być priorytety nowego rządu. Szkoda, bo po wyborach 21 października szef Platformy wprowadził do polskiego życia politycznego zupełnie nowy styl i klimat. Złe exposé jeszcze tego nie zmienia. Ale zmarnowanie okazji na sprawne zaprezentowanie dobrego planu dało przez chwilę oponentom Tuska, głównie z PiS, okazję do totalnej krytyki (choć w formie na ogół łagodnej). Trudno się z nią zgodzić, tak jak z bałwochwalczym kadzeniem ze strony koalicji, głównie posłów PO – równie przedwczesnym. Nieprawdą jest zarówno to, że premier nie ma nic do powiedzenia, jak i to, że już jest mężem stanu i wygłosił najlepsze w III RP exposé.
Choć Tusk mówił stanowczo za dużo, to jednak wiele powiedział. Potwierdził główne kierunki zmian, przede wszystkim zmianę filozofii rządu, deklarując na każdym kroku zasadę zaufania do obywateli. Po doświadczeniach z poprzednim gabinetem to naprawdę istotne i za powtarzanie tego do znudzenia akurat nie można mieć pretensji. Ważne, że obiecał zmniejszenie obciążeń fiskalnych, decentralizację władzy, naprawę finansów publicznych, polskiej polityki zagranicznej, służby zdrowia, systemu emerytalnego. Ach, gdyby się tylko na tym skupił... Przekaz byłby łatwiejszy, gdyby premier nie utonął w branżowych wyliczankach.
Niestety, nikt w jego otoczeniu nie zdobył się na syntezę resortowych raportów, na których bazie powstaje exposé. To metoda na sprawozdawczy tasiemiec typu „coś dla każdego”, który jednak nie może zadowolić wszystkich. A ważni pominięci (na przykład związki zawodowe czy Kościół) poczują się tym bardziej dotknięci. Warto docenić, że Tusk nie wycofuje się z wyborczych obietnic, przede wszystkim z podwyżek płac dla służby zdrowia i nauczycieli. Konsekwentnie buduje w Polakach nadzieję, gdy przekonuje, pod jakimi warunkami cud gospodarczy jest możliwy. Nie obiecuje – jak chciałby usłyszeć PiS – czegoś niemożliwego. Choć nie wyjaśnia, jak to zrobi – przy jednoczesnym obniżaniu podatków i zmniejszaniu deficytu budżetowego – jednak stosuje lepszą taktykę niż jego poprzednicy. Uczciwszą niż tamto udawanie, że obietnic „taniego państwa” czy „trzech milionów mieszkań” nie było, albo tłumaczenie, że wyborcy się pomylili, bo wszystko źle zrozumieli.
Niesłuszna natomiast jest opinia, że exposé wraz z debatą były wolne od rozliczania rządów PiS. Przeciwnie. Od tego się zaczęło. Motto „zaufania” Tusk zbudował na opozycji do poprzedników, którym zarzucił brak podstawowych cnót. Gdy je wyliczał, posłowie PiS zaczęli buczeć. Jednym ruchem uciszył ich Jarosław Kaczyński i chwała mu za to. Tusk atakował w białych rękawiczkach, podczas gdy szef Klubu Parlamentarnego PO używał już później tylko cepa.
Najpoważniejszym błędem Tuska jest wycofanie się z obietnicy podpisania Karty praw podstawowych, czyli współczesnej unijnej deklaracji praw człowieka i obywatela. To upokarzające, że Polska nie może poprzeć takiego dokumentu, mimo że prezydent i premier licytują się, który z nich bardziej jest dziedzicem wartości „Solidarności”.