Trup podatku liniowego

Nawet jeśli podatek liniowy nie zawsze jest lekiem na każde gospodarcze zło, to z całą pewnością ma na gospodarkę wpływ porównywalny do efektu placebo – pisze publicysta „Rz”

Publikacja: 18.12.2007 09:31

Trup podatku liniowego

Foto: Rzeczpospolita

W szafach wszystkich partii tkwią jakieś trupy. W szafie Platformy Obywatelskiej od niedawna jednym z nich jest trup podatku liniowego. Partia Donalda Tuska tak długo nosiła podatek liniowy na swoich sztandarach, tak długo uwodziła nim swoich wyborców, tak długo i namiętnie go pieściła, aż wreszcie zapieściła go na śmierć i teraz już chyba nikt nie będzie w stanie tchnąć weń życia.

A przecież miało być tak cudownie. Nawet pisarz Blaise Cendrars miał śnić, gdyby jeszcze żył, o przeniesieniu się ze Szwajcarii do Polski. Ten sam Cendrars, który kilkadziesiąt lat temu oświadczył: „Mam zamiar przenieść się do Szwajcarii. Zawsze marzyłem o kraju, w którym góry są wyższe od podatków”. Wybierając Szwajcarię, już wtedy czynił to jednak najpewniej nie z powodu tamtejszych nadzwyczaj niskich podatków (bo nie są niskie), lecz raczej z powodu tamtejszych nadzwyczaj wysokich gór.

Od czasu deklaracji Cendrarsa przez Europę przeszło co najmniej kilka fal wypiętrzeń gór podatkowych, a całkiem słusznej wysokości górskie pasmo podatkowe wybrzuszyło się w latach 90. także w samym centrum Polski, po czym przecięło nasz kraj od Bałtyku po samiutkie Tatry. Dość wspomnieć, że wskaźnik ogólnego obciążenia podatkowego – mierzony udziałem podatków w produkcie krajowym brutto – jest w Europie o 13 punktów procentowych wyższy niż w USA czy Japonii. I w 2005 roku wskaźnik ten znów zaczął szybko rosnąć, a Polska zajmuje niechlubne drugie miejsce w rankingu państw, w których podniósł się on najbardziej.

Natomiast znaczący spadek poziomu fiskalizmu zaobserwowano w tym samym czasie w Austrii i Czechach oraz nieco mniejszy w Estonii i na Słowacji. Może to przypadek, ale jednak warto zauważyć, że w dwóch z owych czterech krajów – w Estonii od 1994, a na Słowacji od 2004 roku – obowiązuje podatek liniowy, zaś w trzecim z nich – w Czechach – zacznie obowiązywać w roku 2008.

W tym miejscu niezbędne jest zrobienie ważnego zastrzeżenia: podatek liniowy w środkowoeuropejskiej praktyce nie jest czystym podatkiem liniowym, lecz zazwyczaj po prostu podatkiem płaskim, czyli podatkiem z jedną tylko stawką podatkową, ale też przeważnie z kwotą wolną od opodatkowania oraz z możliwością odliczania ulg podatkowych.

Tak rozumiany podatek liniowy stał się w ostatnich latach w naszym regionie Europy po części fetyszem, a po części po prostu symbolem procesu upraszczania systemów podatkowych i obniżania podatkowych obciążeń. Oprócz wspomnianych wyżej państw podatek liniowy obowiązuje już także na Litwie (od 1994), na Łotwie (od 1995), w Rosji (od 2001), w Serbii (od 2003), na Ukrainie (od 2004), w Rumunii i Gruzji (od 2005) oraz w Macedonii (od 2007), a od 2008 zacznie obowiązywać także w Bułgarii.

Nie brakuje ekonomistów, którzy podają w wątpliwość przemożny wpływ wprowadzenia podatku liniowego na radykalne przyspieszenie tempa wzrostu gospodarczego. Trudny do zakwestionowania jest jednak pozytywny wpływ na owo tempo wzrostu każdej obniżki poziomu obciążeń podatkowych albo choćby tylko uproszczenia systemu podatkowego.

Jeśli więc zjawiska te towarzyszą procesowi wprowadzania podatku liniowego, to z pewnością nie pogarszają, lecz poprawiają one warunki gospodarowania w każdym państwie. Inaczej mówiąc, jeśli nawet podatek liniowy nie zawsze jest lekiem na każde gospodarcze zło (bo nie jest), to z pewnością bardzo często ma na gospodarkę co najmniej wpływ porównywalny do efektu placebo (bo ma).

Właśnie dlatego ogromnie szkoda, że w Polsce nie udało się wprowadzić podatku liniowego, choć przecież liberałowie Donalda Tuska i Leszka Balcerowicza przez wiele lat głośno do niezbędności jego wprowadzenia przekonywali. No właśnie – przekonywali. Ale czy dostatecznie energicznie na rzecz zrealizowania tego polityczno-ekonomiczengo projektu działali? Na przykład, czy w 2005 roku, po przegranych wyborach, politycy Platformy Obywatelskiej nie nazbyt pospiesznie i ochoczo przejęli pomysł Prawa i Sprawiedliwości, przewidujący stworzenie systemu podatkowego z dwoma stawkami, na poziomie 18 i 32 proc.?

Z kolei, czy później, podczas kampanii przed ostatnimi wyborami do parlamentu, nie zbyt mało jednoznacznie promowali ideę podatku liniowego, choć w „Podstawach programu politycznego” z 2007 roku jednoznacznie podtrzymali deklarację chęci jej zrealizowania w przypadku przejęcia władzy w Polsce, a Donald Tusk do końca kampanii wyborczej powtarzał zobowiązanie w sprawie „prorodzinnego podatku liniowego”, czyli 15-procentowego PIT i CIT.

Hasło podatku liniowego przysporzyło Platformie setek tysięcy głosów w wyborach. Ale później PO nazbyt ochoczo odesłała swój sztandarowy pomysł programowy do lamusa

No i wreszcie teraz, po przejęciu rządów przez Platformę Obywatelską, czyż politycy PO nie nazbyt ochoczo, właściwie bez śladu publicznej debaty z niechętnym podatkowi liniowemu koalicyjnym PSL, de facto odesłali swój sztandarowy pomysł programowy do lamusa? A przecież na pewno przysporzył on Platformie głosów setek tysięcy wyborców, którzy zapewne chcieliby teraz usłyszeć, dlaczego PO bez walki poddała się w tej sprawie – i nie tylko w tej – Polskiemu Stronnictwu Ludowemu. Oraz dlaczego Platforma nie podjęła publicznego sporu o podatek liniowy z prezydentem Lechem Kaczyńskim, który w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” zapowiedział, że zawetuje próbę przeforsowania ustawy instalującej takie rozwiązanie podatkowe.

Tymczasem w trwającym ponad trzy godziny exposé premiera Donalda Tuska o podatku liniowym nie padło nawet jedno zdanie. Podobnie w pierwszym wywiadzie prasowym Jacka Rostowskiego, ministra finansów desygnowanego przez Platformę Obywatelską. W wywiadzie tym (dla „Gazety Wyborczej”) z ust ministra Rostowskiego można było usłyszeć tylko ogólną formułkę: „Obniżymy podatki do poziomu możliwie najniższego, ale zapewniającego równowagę budżetową”.

I to wszystko? I tylko tyle? Czyżby ekipa Donalda Tuska aż tak bardzo wzięła sobie do serca apel Jerzego Osiatyńskiego, zamieszczony na początku października w „Gazecie Wyborczej” pod jednoznacznym tytułem: „Porzućmy reformę finansów publicznych”? Nie da się tego wykluczyć, albowiem nie dość, że politycy Platformy nabrali wody w usta, jeśli idzie o podatek liniowy, to niewiele też mówią w ogóle o obniżaniu obciążeń podatkowych, jeśli nie liczyć serwowania opinii publicznej zwyczajowych w takich przypadkach formułek o pełnej determinacji w dążeniu do obniżania owych obciążeń, ale tylko wówczas, gdy to będzie ze względów budżetowych wykonalne. Ba, przez pewien czas politycy PO zastanawiali się poważnie nad tym, czy się nie wycofać z przygotowanej przez gabinet Jarosława Kaczyńskiego drugiej fazy obniżki składki rentowej.

Coraz więcej znaków na niebie i ziemi wskazuje więc na to, że polscy liberałowie ostatecznie, ale też po cichutku, w zaciszu politycznych gabinetów, pogrzebali pomysł wprowadzenia w Polsce podatku liniowego, wykorzystując do tej operacji wygodny dla siebie pretekst, jakim jest współtworzenie koalicji rządzącej z niechętnym tej koncepcji podatkowej PSL. Zrobili to niemal dokładnie w tym samym czasie, gdy parlament Bułgarii uchwalił wprowadzenie – od 1 stycznia 2008 roku – podatku liniowego na poziomie 10 proc. Bułgarzy staną się zatem wkrótce państwem mogącym się poszczycić najniższą stawką podatku dochodowego – i to podatku liniowego – w całej Unii Europejskiej.

Natomiast w Polsce faktycznemu wycofywaniu się polityków PO z idei podatku liniowego towarzyszy prawdziwy chichot historii. Gdyby bowiem ta rejterada miała mieć charakter trwałej zmiany strategii programowej, a nie kolejnego zwrotu taktycznego, wówczas okazałoby się, że jedynym premierem, który rzeczywiście przybliżył Polskę do podatku liniowego, był... Leszek Miller. To właśnie za jego rządów wprowadzono 19-procentowy liniowy podatek PIT dla przedsiębiorców – rozwiązanie, które miało swój kapitalny udział w upowszechnianiu w Polsce idei samozatrudnienia, a przez to zapewne także w przyspieszeniu tempa wzrostu gospodarczego w ostatnich latach.

Jedyną nadzieją dla zwolenników podatku liniowego pozostawałaby więc teraz Partia Demokratyczna, która konieczność stworzenia w naszym kraju takiego systemu podatkowego (3x19 proc. – PIT, CIT i VAT) ma zapisaną w swoim programie? Zaraz, zaraz, ale co to jest Partia Demokratyczna? Ilu ma posłów? I ilu wyborców ją popiera?

Czy to aby nie to mikroskopijne ugrupowanko, wchodzące w skład LiD, czyli koalicji Lewica i Demokraci, w której Lewica to SLD – minipartia z całych sił odżegnująca się od jakichkolwiek posądzeń o sympatię dla podatku liniowego? Oczywiście, tak. Dlatego polityczne znaczenie deklaracji Partii Demokratycznej równe jest w tej chwili zeru.

W tej sytuacji zwolennikom podatku liniowego pozostaje chyba już tylko śnić, że politycy Platformy Obywatelskiej są jednak w istocie bardziej przemyślni, niż się powszechnie zakłada, i postanowili działać zgodnie z rozumną zasadą: jeśli chcesz coś zmienić, na przykład system podatkowy z progresywnego na liniowy, to nie mów o tym, lecz zrób to. Ale zbyt dużo nadziei raczej bym w tę opcję nie inwestował.

Autor jest zastępcą redaktora naczelnego „Rzeczpospolitej”

Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości