[b]A może to była tylko wizja medialna? Z jednej strony sceny politycznej pokazuje się nam miłych polityków, z drugiej – zaciętych i skompromitowanych.[/b]
Taką sytuację może zmienić tylko ruch o mocnych podstawach ideowych konsekwentnie przekonujący ludzi, i media, do swoich koncepcji. Niekoniecznie musi to być ruch masowy. Amerykańscy teoretycy demokracji, jak np. Lipset, przestrzegali przed zbyt masowym zaangażowaniem w politykę, twierdząc, że dynamika takich wielkich ruchów może rozsadzić demokrację. Lepiej więc zostawić wyłanianie władzy tym, którzy się polityką interesują i dzięki temu decydują racjonalnie, a nie pod wpływem chwilowych emocji. Dlatego wysoka frekwencja wyborcza jest, ich zdaniem, nieistotna przy ocenie jakości demokracji.
[b]Jest pan uważany za patrona współczesnych polskich narodowców. Za pana czasów były trzy próby wskrzeszenia idei narodowej: Ruch Młodej Polski w 1979 roku, ZChN w 1989 i LPR w 2001. Wszystkie odniosły umiarkowany sukces, by wreszcie zniknąć. Dlaczego?[/b]
RMP przegrało z kilku powodów. Wojciech Wasiutyński wiązał to z pozycją Aleksandra Halla. Olek w sensie intelektualnym był ciekawy, ale miał przekonanie, że ten nurt jest skazany na wiązanie się z większymi, żeby przetrwać. Po ostatnim strajku w stoczni w 1988 roku związał się z Tadeuszem Mazowieckim i zaczął przejmować jego koncepcje. Choćby tę, że przez dłuższy czas to nie partie, lecz Komitet Obywatelski powinien odgrywać kluczową rolę. RMP podzieliło się i zmarginalizowało. A LPR? Nie mam nawet ochoty o nich mówić. Co do ZChN, to nadmierne zaangażowanie w pełnienie funkcji państwowych i w rozgrywki partyjne sprawiło, że działalność ideowa zeszła na dalszy plan. To pozbawiło ruch jego istoty.
[b]Czy to prawda, że pana największe rozczarowania to Wiesław Walendziak i Marek Jurek?[/b]