Sprawa ujawnionych w zeszłym tygodniu notatek CIA opisujących zatwierdzone przez rząd George’a W. Busha metody przesłuchiwania przywódców al Kaidy nadal jest w Ameryce przedmiotem gorących sporów. Wczoraj szeroko komentowano informację o tym, że dwaj kluczowi więźniowie Chalid Szejk Mohammed i Abu Zubajda byli poddawani najbrutalniejszej z tych technik – symulowanemu podtapianiu – aż 266 razy. Mohammed był dręczony nawet sześć razy dziennie.
Tymczasem Barack Obama w charakterystyczny dla niego sposób robi wszystko, by zjeść ciastko i mieć ciastko. Potępia techniki stosowane wobec więźniów, ale stanowczo odmawia ukarania osób, które zezwoliły na ich stosowanie. – To nie jest czas na zemstę, lecz na refleksję – wyjaśnia.
Obama to pragmatyk i rozwiązanie, jakie przyjął w tej sprawie, ma wymiar praktyczny. To próba znalezienia złotego środka między koniecznością naprawy wizerunku Ameryki i potrzebą zagwarantowania dalszej sprawnej pracy służb wywiadowczych. Każdy wywiad działa w końcu na pograniczu prawa, a agentów CIA walczących z al Kaidą nie może nieustannie paraliżować strach przed własnym wymiarem sprawiedliwości.
– Żyjemy w niebezpiecznych czasach. Będę was potrzebował bardziej niż kiedykolwiek – powiedział Obama pracownikom agencji.
Jego salomonowa decyzja może cieszyć pracowników agencji, którzy w poniedziałek nadzwyczaj serdecznie przyjęli prezydenta w siedzibie CIA w podwaszyngtońskim Langley. Nie wszyscy w Ameryce są jednak zachwyceni. Trudno odmówić racji amerykańskim obrońcom praw człowieka reagującym z oburzeniem na decyzję prezydenta, którego tak bardzo dotąd popierali. Organizacje takie jak Amerykańska Unia Swobód Obywatelskich (ACLU) domagają się ukarania winnych. Ich rozumowanie jest proste: skoro uznajemy przyjęte metody za niezgodne z prawem, a więc za tortury, to należy zastosować prawo i ukarać winnych. Brak konsekwencji oznacza ich zdaniem ciche przyzwolenie na tortury.