Debata asekuracji

Asekuracja, ostrożność, kunktatorstwo - tak można podsumować taktykę uczestników debaty w TVP. Także postawę gospodarza debaty, czyli Telewizji Publicznej.

Publikacja: 14.06.2010 00:54

Debata asekuracji

Foto: Fotorzepa, Ryszard Waniek Rys Ryszard Waniek

[wyimek][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/06/14/piotr-gursztyn-debata-prezydencka-czy-panel-dyskusyjny/" target=blank]Weź udział w dyskusji[/link] [/wyimek]

Tylko Bronisław Komorowski pokazał kilkakrotnie, że uważa, iż jemu więcej wolno. On był autorem najostrzejszych wypowiedzi. Szczególnie, gdy na sam koniec zaatakował Grzegorza Napieralskiego za jego rzekome konszachty ze zwolennikami IV RP. A także, gdy atakował gospodarza debaty, czyli TVP, twierdząc iż jest to partyjne medium PiS i SLD.

Debata potwierdziła to wszystko co już wiemy o tej czwórce kandydatów. Nic nowego żaden z nich nie powiedział. Pewnym zaskoczeniem było to, że pojawił się - wbrew wcześniejszym swoim zapowiedziom - Bronisław Komorowski. Recenzenci polskiej polityki winni go pochwalić za zmianę decyzji. Choć jednocześnie jest bardzo niedobrze, gdy reprezentant partii rządzącej pozwala sobie na tak ostrą i jednostronną krytykę jednego z mediów. Jednostronną, gdy przypomnimy sobie słowa znaczącego członka jego Komitetu honorowego - mowa tu o Andrzeju Wajdzie - że w dwóch największych stacjach komercyjnych Komorowski i PO mają przyjaciół.

Widać było, że ataki ze strony Bronisława Komorowskiego i jego partii do pewnego stopnia sparaliżowały gospodarzy debaty. TVP zorganizowała program w sposób mocno asekuracyjny. Właściwie nie była to debata, lecz kolejne odpytywanie kandydatów. Między nimi samymi nie było też żadnej interakcji. Stąd musieliśmy wysłuchać ich wyuczonych odpowiedzi na pytania, których zapewne się spodziewali.

Wizja prezydentury, sposoby walki z powodzią, kształt państwa, edukacja, euro, in vitro, służba zdrowia, przedsiębiorczość, rozwój wsi, bezpieczeństwo energetyczne, Afganistan - o tym po kolei mówili. I nie trzeba było tej debaty, aby poznać ich poglądy. To samo znaleźlibyśmy w broszurach kandydatów i na ich stronach internetowych. Żaden z nich nie przygotował nawet czegoś w rodzaju asa z rękawa, czym mógłby zaskoczyć widzów.

Trudno też ustawić ich na podium. Chyba najlepiej wypadł Grzegorz Napieralski. Jak inni operował głównie gładkimi słówkami, ale mówił w przekonujący sposób. Raz opowiedział o swoich problemach z zarejestrowaniem samochodu, a potem opowiadał o swoich córeczkach. Można przypuszczać, że to doradcy zalecili mu, aby opowiadał osobiste historyjki. Napieralski bije się o zwiększenie swojej rozpoznawalności, nie o wygraną w wyborach, więc można przypuszczać, że te jego opowieści utkwią w pamięci wyborców.

Jarosław Kaczyński sprawiał wrażenie człowieka w niezłej formie psycho-fizycznej. Prezentował, zgodnie ze swoją ostatnią taktyką, spokojną postawę. Kilka złośliwości pod adresem Komorowskiego (i tylko niego - co charakterystyczne) nie miało agresywnej formy. Ale nie było też niczego porywającego w jego wystąpieniu.

Lecz i u Komorowskiego nie było niczego porywającego. Miał dobre entre, gdy przyszedł do programu. Raczej źle wypadał, gdy atakował konkurentów i TVP, bo było to zbyt ostre na tle pozostałych uczestników. Tu jednak widać wyraźnie, jak bardzo sztabowi PO zależy na odgrzaniu "antykaczystowskich" emocji z 2007 roku. Nie miał też poważniejszych lapsusów - co jest sukcesem w sytuacji, gdy spora część opinii publicznej zaczęła śledzić jego wypowiedzi tylko po to, by wyłapywać kolejne jego wpadki.

Najsłabiej wypadł Waldemar Pawlak. Jego przekaz był mało wyrazisty. Kolejny raz opowiadał o swoich promodernizacyjnych wizjach, ale w sposób, który nie budzi żadnych emocji wśród wyborców. I nie budzi też kontrowersji - o modernizacji mówili też wszyscy pozostali kandydaci. Na dodatek przedstawiciel ludowców znów powtarzał swoje stare powiedzonka - jak np. to o "wyciskaniu brukselki przez polskich rolników".

Ciekawie może być wtedy, gdy zobaczymy prawdziwą debatę. Zwłaszcza konfrontację Komorowski-Kaczyński. To co widzieliśmy w niedzielę było niezbyt interesującym panelem, a nie przedwyborczym starciem.

[ramka][b] Inne opinie dla „Rz” po debacie[/b]

[i]Prof. Jerzy Osiatyński, Instytut Nauk Ekonomicznych Polskiej Akademii Nauk[/i]

Kilka spraw w tej debacie było uderzających, choćby to, że wszyscy kandydaci tak naprawdę przedstawili poglądy, które wyborca chciał usłyszeć i które w ich opinii mogły go skłonić do zagłosowania właśnie na niego. Stąd praktycznie nie było znaczących różnic w ich wypowiedziach. Wszyscy opowiedzieli się za prywatyzacją, choć w różnym zakresie, wszyscy zadeklarowali chęć dbania o bezpieczeństwo energetyczne kraju.

Niestety, nie poruszono naprawdę ważnych kwestii, takich jak system emerytalny, reforma KRUS, czy objęcie podatkiem dochodowym rolników. Wszyscy kandydaci tak naprawdę mówili o kwestiach, które wychodzą poza kompetencje prezydenta. Wszak głowa państwa nie zapewnia bezpieczeństwa energetycznego kraju, nie jest też w stanie zapewnić ułatwień w prowadzeniu biznesu w Polsce. Nie powiedzieli za to, jakimi tak naprawdę chcieliby być prezydentami. [i]—eg[/i]

[i]Prof. Kazimierz Klik, politolog[/i]

To była bardzo dobra debata, zwłaszcza że mimo iż jej zamysłem była nie konfrontacja poglądów, ale ich prezentacja, chwilami kandydatom udawało się wejść w dialog między sobą. Bronisław Komorowski zadziwił mnie w pozytywnym tego słowa znaczeniu refleksem politycznym. W ostatnim momencie gdy Grzegorz Napieralski, zresztą bardzo słusznie, opowiedział się przeciw IV RP, Komorowski celnie uderzył: że przecież SLD ma z IV RP sojusz w mediach publicznych, i zarzucił Napieralskiemu niekonsekwencję.

Mimo to chcę podkreślić, że Napieralski w wielu momentach tej debaty wypadł bardzo dobrze, i to on jest dla mnie jej bohaterem.

Komorowski i Jarosław Kaczyński mówili to, co mówią zawsze, z wyjątkiem debaty o gospodarce, gdzie Komorowski kurczowo bronił się przed prywatyzacją, a Kaczyński zaskoczył liberalizmem, opowiadając się za zmniejszeniem podatków dla przedsiębiorców, co zresztą PiS za swoich rządów zrobił. [i]—js, ww[/i]

[i]Rafał Matyja, politolog z Wyższej Szkoły Biznesu w Nowym Sączu[/i]

Debata pokazała, że Polska polityka wyszła z zakrętu taniego populizmu, którego było w niej niewiele. Niestety weszła trochę w sztampę. Poza tematem Afganistanu nie było populizmu. Ostre przytyki pojawiły się dopiero na samym końcu.

Bronisław Komorowski był chyba najgorzej merytorycznie przygotowanym kandydatem. Wiele jego odpowiedzi było bardzo sztampowych. Udzielić ich mógłby równie dobrze trzecioligowy poseł PO. Jarosław Kaczyński i Waldemar Pawlak pokazali spore doświadczenie i opanowanie. Niespodzianką był Grzegorz Napieralski, który zaprezentował się ciekawie i starał się odróżnić od starszych konkurentów, akcentując głównie różnice światopoglądowe. Dobrze, że Komorowski zdecydował się ostatecznie wziąć udział w debacie. Pokazał tym samym szacunek dla wyborców. Kaczyński też powinien się zgodzić na debatę z nim jeden na jeden. [i]—js, ww[/i][/ramka]

[wyimek][link=http://blog.rp.pl/blog/2010/06/14/piotr-gursztyn-debata-prezydencka-czy-panel-dyskusyjny/" target=blank]Weź udział w dyskusji[/link] [/wyimek]

Tylko Bronisław Komorowski pokazał kilkakrotnie, że uważa, iż jemu więcej wolno. On był autorem najostrzejszych wypowiedzi. Szczególnie, gdy na sam koniec zaatakował Grzegorza Napieralskiego za jego rzekome konszachty ze zwolennikami IV RP. A także, gdy atakował gospodarza debaty, czyli TVP, twierdząc iż jest to partyjne medium PiS i SLD.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Publicystyka
Michał Szułdrzyński: Nawrocki krytykuje Zełenskiego. Kampania prezydencka, sondaże a racja stanu
Publicystyka
Łukasz Adamski: Nie milczmy na polskiej prawicy, gdy Donald Trump dokonuje resetu z Rosją
Publicystyka
Jerzy Haszczyński: Irańska obsesja Donalda Trumpa
Publicystyka
Daria Chibner: Wiceminister walczy z Dniem Chłopaka. Tak kończy feminizm
Materiał Promocyjny
Zrównoważony rozwój: biznes między regulacjami i realiami
kościół
Abp Adrian Galbas: Spowiedź nie jest źródłem lęku, lecz lekarstwem na lęk
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”