Przyznaję się. Dałem się nabrać Jarosławowi Kaczyńskiemu. W trakcie kampanii wyborczej, kiedy wiele osób twierdziło, że przybrał fałszywą maskę, udając przemianę z politycznego awanturnika w polityka spokojnego, gotowego do współpracy, broniłem go. Naprawdę wierzyłem, że ta jego przemiana pod wpływem katastrofy smoleńskiej jest autentyczna. Wydawało mi się, że rozmiar tragedii i szok z nią związany rzeczywiście go zmieniły.
Okazało się, że rację mieli ci, którzy twierdzili, iż to tylko maska założona na potrzeby kampanii wyborczej. Nie opadł jeszcze kurz po niej, a prezes PiS już maskę zrzucił. Powrócił stary Jarosław Kaczyński.
Widać wyraźnie, że nic nie zrozumiał z lekcji, jaką dostał w wyborach. Ponownie zaczął przemawiać agresywnym językiem, a do pierwszego szeregu wrócili tacy politycy jego partii jak Antoni Macierewicz. Pomysł, by to on kierował zespołem mającym wyjaśniać przyczyny katastrofy smoleńskiej, jest paranoidalny – jak zresztą cała polityka PiS w ostatnich tygodniach. Macierewicz od lat skutecznie zatruwa polską politykę, ale do tej pory mimo wszystko nie odgrywał pierwszoplanowej roli w PiS. Teraz natomiast to on ma się zajmować najważniejszą dla partii sprawą.
Kaczyński zamiast na umiarkowanie i kompromis postawił na walkę. Stąd uczynienie z katastrofy smoleńskiej głównego tematu. To dlatego w ostatnich dniach obserwowaliśmy kolejny spektakl pod nazwą walka o krzyż. To właśnie ci „obrońcy krzyża” stają się najważniejszym adresatem polityki Kaczyńskiego. PiS stara się obudzić wszystkie lęki i nienawiści Polaków. Obawiam się, że może mu się to udać.
Do tego dochodzi odsunięcie tych umiarkowanych polityków, którzy przyczynili się do uzyskania przez Kaczyńskiego bardzo dobrego wyniku w wyborach prezydenckich. Joanna Kluzik-