Zaryzykował twierdzenie jeszcze straszliwsze: za warszawskiej prezydentury Lecha Kaczyńskiego sprzątano lepiej.
Tłum blogerów pouczył go od razu, że śnieg jest ponadpolityczny, a pogląd, jakoby ktoś sprzątał miasto lepiej, a ktoś gorzej, to nietakt. Radiowi prezenterzy prychali zaś na antenie: „Tylko dwie koparki na mieście? Przesadzacie! Na śnieg nie ma rady".
Ja głównie milczę. W końcu co ja tam wiem o zimie. Ledwie coś powiem, a ktoś mnie zażywa: „No stary, Wiedeń był ostatnio bardziej sparaliżowany niż Warszawa".
Nie wiem nawet, czy kieruję pretensje pod słusznym adresem. Ostatnio byliśmy z Michałem Karnowskim na papierosie, staliśmy przed gmachem „Rzeczpospolitej". W brudnym śniegu po kostki, niesprzątanym konsekwentnie, choć nie padało od kilku dni. A tu zawiany pan pyta: – Kto za to odpowiada?
Może my dwaj? A może administracja budynku? – Prezydent Warszawy – wyjąkaliśmy niepewnie. Ale czy na pewno?