W partii Grzegorza Napieralskiego od tygodni toczy się walka o dobre miejsca na listach kandydatów do Sejmu.
SLD w różnych badaniach opinii publicznej ma od 13 do 18 proc. poparcia, co daje mu od 40 do 60 mandatów. Liderzy przekonują, że wynik może być nawet 20-procentowy, co przełożyłoby się na ok. 80 mandatów – średnio dwa w okręgu. Ale mało kto w to wierzy. Dlatego, żeby mieć pewność wejścia do Sejmu, trzeba dostać pierwsze miejsce na liście. Rzecz w tym, że tzw. jedynek jest 41, a chętnych dużo więcej.
Lider partii cierpliwość wszystkich zainteresowanych wystawia na próbę. Były premier Józef Oleksy od dwóch tygodni czeka na rozmowę z Grzegorzem Napieralskim o ewentualnym kandydowaniu. I ciągle nie może się doczekać.
W lepszej sytuacji jest kolejny były premier Leszek Miller. Podobno wstępną rozmowę z przewodniczącym ma już za sobą i przyobiecane miejsce na liście. Według najnowszych informacji obaj byli szefowie rządu dostaną takie same miejsca na listach, by jeden nie zazdrościł drugiemu. Ale nie będą to jedynki.
Jednocześnie lider partii rozpaczliwie poszukuje znanych osób, by przyciągnąć wyborców do SLD i przykryć fakt odejścia do PO jednego z najpopularniejszych polityków lewicy Bartosza Arłukowicza. Sądząc po nazwiskach, jakie wymienia się w kuluarach sejmowych, poszukiwania prowadzone są chaotycznie: od feministki Magdaleny Środy po szczerego liberała Marka Goliszewskiego, szefa Business Centre Club.