Tak, te ważkie pytania opanowały polskie życie, za przeproszeniem, publiczne.
Nie ma więc czasu na duperele, jak próba ograniczenia wolności obywatelskich. Tym media narodu nie kłopotają. Oto Sejm odłożył debatę nad projektem ustawy o zgromadzeniach. Projekt napisał sam najjaśniejszy Bronisław, ale zgodnie oprotestowały go niemal wszystkie organizacje zajmujące się prawami człowieka. Słyszeli państwo o tym bezprecedensowym wydarzeniu? Że kilkadziesiąt instytucji bije na alarm, bo władza chce nam zabrać nasze prawa? Było o tym w TVN 24 czy znów transmitowali podróż premiera autostradą?
Otóż cała ustawa miałaby powstać po to, by demonstrować było trudniej i by władza miała dużo więcej możliwości, by manifestacji zakazać. Przesadzam? No to drobiazg taki: zawiadomienie o proteście trzeba by zgłaszać co najmniej sześć dni wcześniej (teraz wystarczą trzy). I to w czasach, gdy demonstracje przeciw ACTA zwoływane były z dnia na dzień na Facebooku!
Albo zakaz zakrywania twarzy - pod wpływem nastrojów antykibolskich przejdzie z łatwością, ale oznacza faktyczne zdelegalizowanie protestów przeciw ACTA, happeningów wegetarian czy wszystkich tych, którzy wzorem człowieka, którego nazwisko nigdy w tym miejscu nie padnie, zechcą pojawić się z ryjem świni.
Mało tego, organizator demonstracji, na którą wparują ze trzy osoby z maskami Anonymusa, jeśli nie zgłosił tego wcześniej, musi ich wyprosić albo rozwiązać manifestację. A jak ich nie zauważy? Voila, 7 tysięcy grzywny.