Znamy w naszej kulturze wielu błyskotliwych, choć często niezrozumianych geniuszy, którzy posiadali umiejętność łączenia pozornie niezwiązanych ze sobą faktów w teorie i ciągi przyczynowo-skutkowe. Sherlock Holmes, Doktor House, ojciec Brown (polska wersja: ojciec Mateusz) Fox Mulder (ten z Archiwum X) i wielu, wielu innych. Problem w tym, że w większości są to postacie fikcyjne (być może dlatego, że tylko w filmach i książkach nic nie dzieje się przypadkiem?). Na szczęście, jest jeszcze Jerzy Targalski z "Gazety Polskiej", który jest już postacią jak najbardziej prawdziwą (czyżby...?). Jego wyżej wymienione przymioty widać w pełnym blasku w dzisiejszym tekście, który ukazał się na internetowym portalu gazety, Niezalezna.pl.
Do pewnego momentu jest dość konwencjonalnie. Autor pisze o prowokacji, jaką przygotowały władze 11 listopada. W obliczu absolutnego bezsensu zachowania policji przy marszu, oraz takich wiadomości, taka teoria nie jest szczególnie paranoidalna. Okazuje się jednak - tu już trochę odbiegamy od konwencji - że prowokacje były dwie. Jedna: dopuszczenie do ataku na squat, by "dać podstawy do ataku na PiS i generalnie obóz niepodległościowy". Druga: atak na ambasadę. Tutaj jednak powód nie jest jasny. Najpierw czytamy, że:
Chodziło zatem o stworzenie warunków, w których mogłoby dojść do incydentu, który można by później przedstawić jako dowód, że Jarosław Kaczyński chce poprowadzić Polaków na wojnę z Rosją
Jednak kilka akapitów później autorem targają już wątpliwości:
Czy druga prowokacja udała się aż za dobrze i poszła dalej niż planowano, czy też komuś zależało na tym, by tak się stało i Putin zdenerwował się na Tuska?