Powyborczy remanent węgierski

Viktor Orbán okazał się architektem największego triumfu wyborczego w powojennej Europie.

Publikacja: 07.04.2014 19:33

Jarosław Giziński

Jarosław Giziński

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompala

Wynik wyborczy Fideszu i mniejszej koalicyjnej partii chadeckiej KDNP, który zapewnił partii premiera Viktora Orbána trzecią kadencję u steru rządów (pierwsza miała miejsce w latach 1998–2002), jest ewenementem w skali europejskiej – w okresie powojennym jeszcze żadna partia w żadnym państwie nie uzyskała tak wysokiego wyniku w dwóch kolejnych wyborach (52,7 proc. w 2010 r. i 44,5 proc. obecnie).

Mimo to pewne elementy sytuacji powinny skłonić przywódców konserwatystów do dokładnej analizy okoliczności zwycięstwa. Przede wszystkim w liczbach bezwzględnych Fidesz stracił aż 23 proc. zwolenników (zwycięzcy otrzymali 2,1 mln głosów wobec 2,7 mln w 2010 r.). Zachowanie większości konstytucyjnej (co nie zostało jeszcze oficjalnie potwierdzone) możliwe było dzięki kilku elementom, oczywiście poza najważniejszym, jakim okazała się rozpaczliwa słabość lewicowej opozycji.

Po pierwsze, do urn poszło nieco mniej wyborców niż cztery lata temu (frekwencja 61,2 proc. wobec 64,2 proc. w 2010 r.). Po drugie, nowa ordynacja wyborcza ustanowiła lepsze warunki dla zwycięzców, którzy otrzymują dodatkową „premię". Wreszcie – pierwszy raz głosowali przedstawiciele diaspory węgierskiej za granicą. Oddali oni łącznie tylko 88 tys. głosów, ale aż 95 proc. wsparło Fidesz.

Oczywiście partia rządząca bez trudu zwyciężyłaby nawet przy pozostawieniu starej ordynacji, jednak wówczas nie miałaby szans na większość 2/3 głosów w parlamencie. Po przeprowadzeniu serii głębokich zmian w prawodawstwie (zmieniono łącznie 700 ustaw i kodeksów) Fidesz nie potrzebuje już tak bardzo większości konstytucyjnej, jednak jej zachowanie traktuje prestiżowo. Podczas poniedziałkowej konferencji prasowej Orbán zbył pytania dziennikarzy, mówiąc, że problem większości konstytucyjnej jest obecnie jedynie kwestią techniczną.

Na ostateczne rozstrzygnięcie w kwestii większości 2/3 (potrzeba do niej 133 mandatów) trzeba będzie jeszcze kilka dni poczekać. Rafą, na której może się rozbić ponowna konstytucyjna większość Fideszu, jest okręg wyborczy w XVIII dzielnicy Budapesztu. Liczenie głosów zawieszono tam w nocy z niedzieli na poniedziałek, gdy okazało się, że różnica między kandydatem Fideszu a jego lewicową konkurentką wynosi ledwie 20 głosów. Jeśli powtórne liczenie głosów przechyliłoby szalę zwycięstwa na stronę socjalistów, to Fidesz pozostanie ze 132 mandatami.

Wobec  wyrównanego wyniku osiągniętego przez kandydatów dużych ugrupowań w blisko dziesięciu okręgach elementem zakłócającym rozstrzygnięcie było pojawienie się 26 mikropartyjek, którym start umożliwiło złagodzenie wymogów rejestracji kandydatów. Wszystkie one uzyskały łącznie 3,6 proc. głosów, co oznacza, że stały się elementem pomijanym w rachubach politycznych – poza tym, że odebranie kilkuset głosów w okręgach wyborczych, w których walka była bardzo wyrównana, nieznacznie pomogło kandydatom Fideszu.

Co ciekawe, do rzędu mikropartii spadły ugrupowania o wielkiej przeszłości (np. Partia Drobnych Rolników albo Partia Socjaldemokratyczna). Dziwne może się wydawać  śladowe poparcie dla Partii Cygańskiej, choć potencjalnych wyborców pochodzenia romskiego jest na Węgrzech zapewne ponad 5 proc.

Znacznie ważniejsza z punktu widzenia praktyki politycznej w Budapeszcie jest sytuacja rozbitej i sfrustrowanej lewicy oraz kolejne umocnienie Jobbiku. Na to, że czteropartyjny lewicowo-liberalny blok opozycyjny był tylko efemerydą, wskazuje choćby to, że wchodzące w jego skład ugrupowania na wynik wyborów czekały w niedzielny wieczór oddzielnie. I oddzielnie przeżywały gorycz porażki.

Konsekwencją tej klęski jest też to, że w nowym rozdaniu jedynie Węgierska Partia Socjalistyczna będzie miała własny klub parlamentarny. Koalicja Demokratyczna Ferenca Gyurcsánya i ugrupowanie Razem Gordona Bajnaiego pozostaną tylko słabymi satelitami socjalistów. A szef liberałów Gábor Fodor będzie wręcz samotnym reprezentantem tej partii w parlamencie.

Lewica będzie potrzebowała kilku tygodni, by się pozbierać i przedstawić plan działania w opozycji. Na jej niekorzyść działa brak szans na zmianę przywództwa w najbliższym czasie. Dotychczasowi liderzy, a zwłaszcza szef socjalistów Attila Mesterházi, okazali się ledwie drugorzędnymi statystami w zdominowanej przez Viktora Orbána kampanii i wątpliwe, by potrafili nagle przedzierzgnąć się w skutecznych oponentów władzy.

Odmienny obraz prezentuje wzmocniony 5 pkt procentowymi w porównaniu z 2010 r. i bojowo nastawiony Jobbik, którego szef Gábor Vona już zapowiada, że podczas kampanii przed wyborami w 2018 r. jego partia może zawalczyć nawet o rząd. Premier Orbán bagatelizuje te przechwałki, mówiąc, że wzmocnienie skrajnej prawicy jest dziś widoczne w całej Europie, a poprawa sytuacji ekonomicznej na Węgrzech z czasem odbierze Jobbikowi argumenty socjalne. Można jednak przypuszczać, że Fidesz będzie chciał konsekwentnie izolować Jobbik, aby uniknąć oskarżeń o sprzyjanie  prawicowym radykałom.

Socjologowie zwracają uwagę na jeszcze jeden problem dotykający całej węgierskiej klasy politycznej, czyli dramatyczną dysproporcję płci. W nowym zgromadzeniu narodowym zasiądzie tylko 19 posłanek, co oznacza, że będzie to najbardziej zmaskulinizowany parlament w całej Europie.

Wynik wyborczy Fideszu i mniejszej koalicyjnej partii chadeckiej KDNP, który zapewnił partii premiera Viktora Orbána trzecią kadencję u steru rządów (pierwsza miała miejsce w latach 1998–2002), jest ewenementem w skali europejskiej – w okresie powojennym jeszcze żadna partia w żadnym państwie nie uzyskała tak wysokiego wyniku w dwóch kolejnych wyborach (52,7 proc. w 2010 r. i 44,5 proc. obecnie).

Mimo to pewne elementy sytuacji powinny skłonić przywódców konserwatystów do dokładnej analizy okoliczności zwycięstwa. Przede wszystkim w liczbach bezwzględnych Fidesz stracił aż 23 proc. zwolenników (zwycięzcy otrzymali 2,1 mln głosów wobec 2,7 mln w 2010 r.). Zachowanie większości konstytucyjnej (co nie zostało jeszcze oficjalnie potwierdzone) możliwe było dzięki kilku elementom, oczywiście poza najważniejszym, jakim okazała się rozpaczliwa słabość lewicowej opozycji.

Pozostało 83% artykułu
Publicystyka
Rosja zamyka polski konsulat. Dlaczego akurat w Petersburgu?
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Publicystyka
Marek Kozubal: Dlaczego Polacy nie chcą wracać do Polski
Publicystyka
Jacek Nizinkiewicz: PiS robi Nawrockiemu kampanię na tragedii, żeby uderzyć w Trzaskowskiego
Publicystyka
Estera Flieger: „Francji już nie ma”, ale odbudowała katedrę Notre-Dame
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Publicystyka
Trzaskowski zaczyna z impetem. I chce uniknąć błędów z przeszłości