Kiedy? Gdy kilka dni temu napisałem, że w wyborach prezydenckich „finalnie liczą się tylko i wyłącznie dwie osoby. Nie pięć, nie cztery, nie trzy, tylko dwie. Tak jest dziś nad Wisłą”. Wczoraj okazało się, że to nieprawda, a przynajmniej nie cała prawda.
Nie wziąłem pod uwagę sytuacji, w której do drugiej tury przechodzi dwóch kandydatów z liczbą głosów prawie tą samą (i zarazem mocno odległą od zbawczych 50%), a trzeci kandydat uzyskuje wsparcie dwa razy wyższe niż pozostała ósemka łącznie. Właśnie tak jest dziś nad Wisłą! Owszem, tej sytuacji nie przewidział nikt, ale to słaba pociecha.
Przypomnę, że znamy wyniki dwóch sondaży „powyborczych”. Pierwszy był budowany przez całą niedzielę na podstawie ankiet wypełnianych przez wyborców po odejściu od urny (tzw. exit poll). Drugi powstał na bazie oficjalnych protokołów wywieszanych przed północą w całym kraju przez setki komisji obwodowych (tzw. late poll). Oba pomiary dały wynik niemal identyczny: pan Duda około 34%, pan Komorowski około 33%, pan Kukiz około 20%, a cała reszta w sumie – 13%. Dziś (jutro?) ogłosi urzędowe wyniki Państwowa Komisja Wyborcza, ale sądzę, że ewentualne zmiany nie będą większe od jednego procenta.
Nie trzeba być politologiem ani matematykiem, by dostrzec, że języczkiem u wagi stał się teraz TEN TRZECI, czyli pan Kukiz, dokładniej zaś: jego wyborcy. To on teraz rozdaje karty. Wprawdzie jego pierwszoturowi zwolennicy nie muszą go posłuchać w turze drugiej, lecz przecież jest wysoce prawdopodobne, że większość to zrobi.
Obu głównym kandydatom brakuje dziś po kilkanaście procent do zwycięstwa. Pan Kukiz wyraziście deklarował się przed wyborami jako ten, który jest przeciwko dotychczasowemu systemowi. Cokolwiek miał na myśli, trudno wyobrazić sobie, by w tej sytuacji poparł pana Komorowskiego.