Zaatakował za to stronników Grzegorza Schetyny – czyli swych rywali w partii. Wyrzucał im aferę hazardową z 2009 r., po której zostali usunięci z rządu. Przypominał, że wówczas ich bronił – a teraz oni bronić go nie chcą.

Dziś w „Rzeczpospolitej" opisujemy uzasadnienie umorzenia śledztwa w sprawie broni Grabarczyka. Polityk wyszedł z tego obronną ręką, bo prokuratura uznała, że on sam – choć jest prawnikiem i lubi postrzelać – nie musiał wiedzieć, jak wygląda egzamin strzelecki. A zatem – nie mógł wiedzieć, że jeden z naczelników łódzkiej policji idzie mu na rękę, bo liczy na załatwienie intratnej posady w spółce Skarbu Państwa.

Przyjęcie takiego rozumowania od początku musiało doprowadzić do umorzenia sprawy wobec Grabarczyka i dobrania się do skóry tylko policjantowi. Wszelkie wątpliwości policja rozpatrzyła na korzyść byłego ministra sprawiedliwości. A lektura akt owe wątpliwości mnoży. Grabarczyk nawiązał kontakt z naczelnikiem wydziału postępowań administracyjnych łódzkiej policji przez swego znajomego. Pracownica policji dostała służbowe polecenie wniesienia za Grabarczyka opłaty egzaminacyjnej. Inni zdający zeznają, że nie było go na strzelnicy w dniu egzaminu. Nabojów wystrzelono jednak tyle, jak gdyby był – więc trwa szukanie zaginionych kul. Wreszcie – gdy afera wyszła na jaw, w komputerowych rejestrach policji dokonywano nieustalonych przez prokuraturę zmian.

To dość dużo korzystnie rozpatrywanych wątpliwości jak na tej rangi polityka, byłego podwójnego ministra i wicemarszałka Sejmu.

Cezary Grabarczyk ma się jednak dobrze. Wciąż jest wiceszefem PO, liderem najsilniejszej partyjnej frakcji zwanej spółdzielnią, faktycznym szefem struktur Platformy w regionie łódzkim oraz numerem 2 na liście PO w Łodzi. Nie jest więc tak, jak wyrzucał niedawno swym towarzyszom – partia go jednak skrzywdzić nie dała. Choć faktem jest, że broni mu raczej nie obroni, bo prokuratura wystąpiła z wnioskiem o cofnięcie podejrzanie zdobytego pozwolenia.