Ekipa PiS doszła do władzy, obiecując rewolucję w polityce zagranicznej właściwie na wszystkich kierunkach. Od USA mieliśmy dostać stałe bazy wojskowe, ale skończyło się na kontynuacji trwających od 2014 r. rotacyjnych ćwiczeń wojsk NATO. Od Unii mieliśmy otrzymać poluzowanie limitów emisji CO2 i ratunek dla górnictwa – ale po konferencji klimatycznej w Paryżu będzie to bardzo trudne. Od Brytyjczyków chcieliśmy zachowania pełni praw socjalnych dla Polaków przyjeżdżających do pracy na Wyspy, ale trzeba będzie z tego zrezygnować, aby Zjednoczone Królestwo pozostało w zjednoczonej Europie.

W stosunkach z Rosją polska ofensywa dyplomatyczna mogła skończyć się podobnie. Próbę odwilży, jaką podjął rząd, zgadzając się w styczniu na konsultacje na szczeblu wiceministrów spraw zagranicznych, przekreśliła decyzja Kremla o wyrzuceniu polskich ciężarówek. Władimir Putin zagrał dokładnie tak jak w 2005 r., gdy po dojściu do władzy pierwszego rządu PiS nałożył embargo na polskie mięso, i w 2014 r., gdy wstrzymaniem importu polskich warzyw i owoców ukarał nasz kraj za wspieranie unijnych sankcji wobec Rosji.

Tym razem Polska jest jednak o wiele lepiej przygotowana do zwarcia. W ciągu ostatnich dwóch lat nasz handel z Rosjanami spadł aż o 1/3, więcej towarów importujemy nawet z Chin, a nasz eksport aż do sześciu państw jest większy niż do Federacji Rosyjskiej. Polscy przedsiębiorcy szybko dostosowali się do nowych warunków i mimo rosyjskiego embarga Polska pozostała jednym z najszybciej rozwijających się krajów w Europie.

Rosja jest w odwrotnej sytuacji. Nie tylko unijne sankcje przyczyniły się do załamania jej gospodarki, ale europejskie rynki zachowują dla niej żywotne znaczenie. A gdy Ukraina wprowadziła zakaz wjazdu rosyjskich ciężarówek, Moskwa została zasadniczo odcięta od handlu z Zachodem.

To jednak nie tyle zasługa rządu, ile solidarnej postawy Europy wobec Rosji. Warto o tym pamiętać w naszych kontaktach z Brukselą.