Trump pożera republikanów

Pozbycie się Trumpa jest warunkiem, by republikanie zaczęli odbudowywać swoją partię. Choć oczywiście to także najkrótsza droga do przegranych wyborów – piszą publicyści.

Aktualizacja: 11.03.2016 18:02 Publikacja: 10.03.2016 18:13

Donald Trump

Donald Trump

Foto: AFP

To, co obecnie dzieje się z amerykańską Partią Republikańską, najlepiej oddaje określenie „pożar w pałacu". Zarówno za podłożenie tego ognia pod gmach tej zacnej partii, jak i sam upadek tradycyjnych wartości, które zawsze były kojarzone z GOP (Grand Old Party), czyli odpowiedzialności, rozwagi i przewidywalności, odpowiadają elity partii Lincolna i Reagana.

Po przegranej w 2012 roku przez Mitta Romneya analitycy Partii Republikańskiej sporządzili dziesiątki raportów, które dokładnie opisywały przyczyny jego porażki. Praktycznie każdy z nich mówił to samo: republikanie stali się zbyt biali, zbyt starzy, zbyt chrześcijańscy, zbyt doktrynerscy, by zdobyć Biały Dom w Ameryce, która staje się coraz bardziej wielowyznaniowa, kolorowa, postępowa, socjaldemokratyczna. Można było założyć, że raporty, które za grubą kasę zostały przygotowane przez think tanki, nie wylądują na śmietniku historii. Ale przyglądając się działaniom Partii Republikańskiej, trudno oprzeć się wrażeniu, że nikt w kierownictwie GOP nie wyciągnął z nich żadnych wniosków.

Hodowanie potwora

Mało tego: można śmiało powiedzieć, że od 2012 roku republikanie zachowywali się dokładnie na przekór rekomendacjom, które czytali. Mitt Romney został potraktowany jak fałszywy liberał i jako kandydat niewystarczająco konserwatywny. Republikańska większość w Kongresie, która nie mogła przeforsować swoich pomysłów, zamiast szukać kompromisu z Obamą, doprowadziła do paraliżu Kongresu. Już po 2012 roku partia pozbyła się ultrakonserwatywnych jastrzębi, jak Eric Kantor i John Boehner. Ale zastąpił ich jeszcze bardziej konserwatywny, a dodatkowo błaznowaty i bufonowaty Ted Cruz. Doprowadził on do kilkutygodniowego zamknięcia rządu federalnego, chcąc zmusić Obamę do anulowania Obamacare. Celu nie osiągnął, ale zamiast kary i odesłania go z pierwszej politycznej linii stał się... kandydatem na prezydenta.

Tak więc zamiast kursu do centrum nastąpił prawicowy odchył do tego stopnia, że senator Marco Rubio, walczący o nominację prezydencką, najpierw napisał dobry projekt reformy prawa imigracyjnego, a potem – pod wpływem krytyki prawicy – wywalił go do kosza. Liderzy GOP, ramię w ramię z lokalnymi prawicowymi stacjami radiowymi, prasą, telewizją Fox News, sieją czystą nienawiść do Obamy, muzułmanów, gejów, imigrantów i liberałów. Zamiast próbować dotrzeć do młodych, Latynosów i mniejszości seksualnych, amerykańscy konserwatyści swoimi działaniami wyhodowali potwora. Jego imię: Trump, Donald Trump.

Zbiór najgorszych cech

Jak zauważył w swoim eseju prawicowy komentator Robert Kagan, potwory mają to do siebie, że często pożerają tych, którzy je stworzyli. Pożeranie przez Trumpa republikanów zaczęło się jesienią poprzedniego roku, gdy pojawił się na scenie politycznej. I od razu zakasował konkurentów: jest jeszcze większym bufonem, o co bardzo trudno, gdy widzi się i słucha Cruza, jeszcze bardziej w gorącej wodzie kąpany niż potomek kubańskich imigrantów Marco Rubio. Skupił w sobie najgorsze, najbardziej ekstremalne cechy Partii Republikańskiej, łącząc je z czystym populizmem i cynizmem. Sfrustrowani od lat wyborcy, nie tylko zresztą republikańscy, wybaczają mu dosłownie wszystko: dwa rozwody, podejrzane biznesy, seksizm, rasizm oraz zwyczajne chamstwo.

Ku przerażeniu republikańskiego establishmentu w miniony wtorek Trump wygrał prawybory w siedmiu stanach i ma już jedną czwartą delegatów, by zdobyć republikańską nominację. Od tego czasu ataki na niego ze strony kontrkandydatów gwałtownie się nasiliły. Podczas ostatniej debaty zeszły do żenującego poziomu – w pewnym momencie Trump zaczął snuć rozważania, którą to część ciała Marco Rubio ma nieproporcjonalnie małą. Jednak pomimo kolejnej połajanki na sam koniec debaty wszyscy pozostali republikańscy kandydaci ogłosili, że jeśli Trump uzyska nominację, to... zagłosują na niego. Jeśli przez godzinę wyzywa się go od oszustów, kłamców, demagogów, a potem mówi, że i tak odda się na niego głos – nic dziwnego, że gros wyborców nie bierze ich poważnie, a Trumpowi te wyzwiska nie robią większej szkody. Przeciwnie: pomagają.

Ostatnio jednak opozycja wobec kandydatury Trumpa w szeregach GOP narasta. I przybiera, co tu dużo kryć, rozpaczliwe formy. Do krytyków w niezwykle ostrym wystąpieniu przyłączył się Mitt Romney, nazywając Tumpa kłamcą, kiepskim biznesmenem i tragedią partii. Przeciwko jego nominacji w otwartym liście wystąpiło kilkunastu republikańskich ekspertów polityki zagranicznej, przestrzegając, że jego wybór nie wzmocni, ale wręcz osłabi USA. Do republikanów w końcu dociera, że Trump, który taranem zmierza po nominację, jest zagrożeniem dla Ameryki i dla ich partii. Co zrobiłby Trump, gdyby został prezydentem, tego dziś nie wie nawet on sam. Nieprzewidywalność jest wpisana w jego polityczne DNA.

Zagrożenie dla USA

Co zatem może zrobić Partia Republikańska? Jeśli pozostały w niej resztki przyzwoitości i racjonalności, to na lipcowej konwencji liderzy powinni utrącić kandydaturę Trumpa. To oczywiście jest najkrótsza droga do przegranych przed rozstrzygnięciem wyborów. Bo jak można się spodziewać, Trump wystartuje jako niezależny. Ale pozbycie się Trumpa, potwora, którego GOP karmił i wychował, jest warunkiem, by republikanie zaczęli odbudowywać swoją partię. A Stany Zjednoczone nie dostały się w ręce człowieka, który może zrealizować błogi sen islamistów, wciągając Amerykę w kolejne wojny.

Nie zmienia to faktu, że zarówno konserwatywne, jak i liberalne elity muszą odpowiedzieć sobie na następujące pytanie: jak to się stało, że tak wielu Amerykanów chce głosować na Donalda Trumpa? Bo to nie on jest głównym problemem. Problemem są nierozpoznane powody, które sprawiają, że tak wielu Amerykanów oddaje na niego swój głos.

Kazimierz Bem jest doktorem prawa, pastorem ewangelicko- -reformowanym (UCC) w USA i publicystą protestanckim

Jarosław Makowski jest publicystą, filozofem i teologiem, radnym sejmiku śląskiego z ramienia PO

To, co obecnie dzieje się z amerykańską Partią Republikańską, najlepiej oddaje określenie „pożar w pałacu". Zarówno za podłożenie tego ognia pod gmach tej zacnej partii, jak i sam upadek tradycyjnych wartości, które zawsze były kojarzone z GOP (Grand Old Party), czyli odpowiedzialności, rozwagi i przewidywalności, odpowiadają elity partii Lincolna i Reagana.

Po przegranej w 2012 roku przez Mitta Romneya analitycy Partii Republikańskiej sporządzili dziesiątki raportów, które dokładnie opisywały przyczyny jego porażki. Praktycznie każdy z nich mówił to samo: republikanie stali się zbyt biali, zbyt starzy, zbyt chrześcijańscy, zbyt doktrynerscy, by zdobyć Biały Dom w Ameryce, która staje się coraz bardziej wielowyznaniowa, kolorowa, postępowa, socjaldemokratyczna. Można było założyć, że raporty, które za grubą kasę zostały przygotowane przez think tanki, nie wylądują na śmietniku historii. Ale przyglądając się działaniom Partii Republikańskiej, trudno oprzeć się wrażeniu, że nikt w kierownictwie GOP nie wyciągnął z nich żadnych wniosków.

Pozostało 82% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Publicystyka
Jacek Czaputowicz: Nie łammy nuklearnego tabu
Publicystyka
Maciej Wierzyński: Jan Karski - człowiek, który nie uprawiał politycznego cwaniactwa
Publicystyka
Paweł Łepkowski: Broń jądrowa w Polsce? Reakcja Kremla wskazuje, że to dobry pomysł
Publicystyka
Jakub Wojakowicz: Spotify chciał wykazać, jak dużo płaci polskim twórcom. Osiągnął efekt przeciwny
Publicystyka
Tomasz Krzyżak: Potrzeba nieustannej debaty nad samorządem