„(…) w Polsce to my jesteśmy ludźmi pierwszej kategorii (…)” I nie jest to wypowiedź wyrwana z kontekstu, bynajmniej, w Internecie można wysłuchać przecież całego przemówienia. Zdanie to nie pozostawia żadnych złudzeń: dychotomia „my-wy” czyli „lepsi-gorsi”, „patrioci-zdrajcy” jest wręcz typową figurą retoryczną prawicowej narracji. Nie zamierzam analizować tu gier prawicowych lub lewicowych mediów. Próbowałem tylko wyobrazić sobie podobną przemowę w Niemczech lub we Francji – ostra reakcja opinii publicznej byłaby gwarantowana.
No cóż – każdy orze jak może – dotyczy to też prezydentów państw.
Angela Merkel, na przykład, z wykształcenia jest fizykiem – nie musi więc rozumieć, co w literackiej trawie piszczy, kto jest mizantropem, a kto megalomanem. W 2010 roku zostałem zaproszony razem z kilkoma innymi koleżankami i kolegami „po piórze” do „Kanzleramtu” na uroczystą kolację z Angelą Merkel. Moja krytyka pewnego konserwatywnego, ultrakatolickiego, niemieckiego pisarza wychwalającego patetycznie wielkość niemieckiego języka nie spodobała się pani Merkel tego wieczoru. Stwierdziła, że mam kompleksy. Nie broniłem się, ponieważ pani kanclerz nie zrozumiała kontekstu, czego nie można było powiedzieć o innych, zaproszonych na tę kolację, pisarzach. Uśmiechali się więc tylko dyskretnie, między innymi, Cees Nooteboom, przemiły, skromny człowiek i wyśmienity autor.
François Hollande, natomiast, jednoznacznie ostro zareagował na komentarze Michela Houellebecqa, który to po atakach terrorystycznych w Paryżu dobitnie skrytykował francuski rząd. Hollande odparł atak: „Houellebecq to nie Francja!”
Ale takiego zdania, jakie padło z ust polskiego prezydenta, nie wypada powiedzieć nawet po kilku kieliszkach wódki na zabawie w Sępopolu na Mazurach, ponieważ nie wolno obrażać mieszkańców z pobliskich miasteczek i wiosek.