Przepisy PRL w praktyce gospodarczej

Relikty socjalistycznej nauki prawa cywilnego wciąż dają o sobie znać w naszej rzeczywistości gospodarczej.

Publikacja: 27.07.2013 09:18

Rzecznik praw obywatelskich zwrócił się do ministra sprawiedliwości w sprawie stosowania środków kon

Rzecznik praw obywatelskich zwrócił się do ministra sprawiedliwości w sprawie stosowania środków kontroli osób wchodzących na teren sądu.

Foto: www.sxc.hu

W czasach realnego socjalizmu sklepy mięsne świeciły pustkami. Za to zasady handlu mięsem były w detalach ustalone przez prawo. Określono je w „ogólnych warunkach sprzedaży" dotyczących branży mięsnej, wydanych w 1968 r. z upoważnienia Rady Ministrów. Ta działała z kolei na podstawie art. 384 kodeksu cywilnego, który przewidywał dla niej możliwość ustalania ogólnych warunków lub wzorów umów między jednostkami gospodarki uspołecznionej albo między tymi jednostkami a innymi osobami.

W ciągu zaledwie pięciu lat od wejścia w życie nowego kodeksu cywilnego, co nastąpiło w 1965 r., wykorzystano ten przepis do uregulowania zasad sprzedaży i świadczenia usług przez jednostki gospodarki uspołecznionej aż w 16 różnych dziedzinach – m.in. w handlu pieczywem i ciastkami, drewnem, zbożem, grochem i fasolą, węglem, jajami i rybami.

Swoboda zawierania umów była w PRL burżuazyjnym przesądem

Jak wiadomo z historii PRL, nie przybyło od tego towarów, nie zmniejszyły się też kolejki w sklepach. Wzbogacił się natomiast – jako że regulacje dotyczące sprzedaży i dostaw stały się przedmiotem komentarzy i dyskusji – dorobek nauki prawa obrotu uspołecznionego, stanowiącej „odgałęzienie socjalistycznej nauki prawa cywilnego".

Normy ustanawiające zasady obrotu uspołecznionego były fundamentem, a zarazem odzwierciedleniem gospodarki planowej czy raczej nakazowo-rozdzielczej. To one nadawały prawne ramy jej mechanizmom – i jej absurdom. Dziś wydają się godnym pożałowania epizodem w dziejach polskiej legislacji i nauk prawnych. W rzeczywistości wciąż są obecne w praktyce gospodarczej.

– Dają o sobie znać zwłaszcza w sposobie zarządzania spółkami Skarbu Państwa. Zamiast rad nadzorczych, jak stanowi prawo, rządzą nimi bezpośrednio ministrowie. Jako reprezentanci jedynego państwowego akcjonariusza rozliczają na przykład z bieżących decyzji i zmieniają zarządy – wyjaśnia prof. Józef Okolski, kierownik Katedry Prawa Handlowego Akademii Leona Koźmińskiego.

Własność nad własnościami

Prawo obrotu uspołecznionego narodziło się jako instrument „wymiany dóbr majątkowych za pośrednictwem pieniądza", a jego zadaniem było „zabezpieczenie prawidłowości tej wymiany". Pieniądz i przepisy prawa stanowiły zatem jedynie narzędzie w rękach władzy służące wprowadzaniu w życie planów gospodarczych.

Prawo obrotu uspołecznionego było osobliwą hybrydą prawa cywilnego, finansowego, administracyjnego, pracy, karnego. Jego zasadnicze normy wywodzące się z przedwojennego prawa handlowego – uzupełnione o przepisy odnoszące się do gospodarki socjalistycznej i j.g.u. – znalazły się w kodeksie cywilnym z 1964 r.

Zastosowanie ich w sztucznej rzeczywistości gospodarczej wymagało rzecz jasna kreatywności i zabezpieczenia interesów władzy. I tak już w art. 2 kodeksu cywilnego ustawodawca stwierdzał: „W wypadkach, gdy wymagają tego szczególne potrzeby obrotu między jednostkami gospodarki uspołecznionej, Rada Ministrów lub z jej upoważnienia inny naczelny organ administracji państwowej może regulować stosunki tego obrotu w sposób odbiegający od przepisów niniejszego kodeksu". Zresztą sam kodeks znacząco odbiegał od ducha i norm tradycyjnego prawa cywilnego. Uznano w nim m.in., że takie zasady jak równorzędność podmiotów stosunków majątkowych, swoboda zawierania umów czy ekwiwalentność świadczeń to burżuazyjne przesądy.

Nie mogło być inaczej, gdy wziąć pod uwagę kult własności „społecznej" w krajach budujących socjalizm. Jej treścią było prawo i powinność racjonalnego i planowego gospodarowania mieniem ogólnonarodowym w interesie ogółu ludzi pracy. Na każdego obywatela nałożono obowiązek (art. 127 § 1 kodeksu cywilnego) ochraniania jej przed szkodą.

– Takie określenia jak własność społeczna czy narodowa miały zamaskować fakt, że w rzeczywistości wszystko należy do państwa. Jednym ze skutków posługiwania się nimi w propagandzie jest pokutujące do dziś wśród pracowników wielkich zakładów przemysłowych i stanowiące źródło postaw roszczeniowych przeświadczenie, że majątek przedsiębiorstwa to mienie wspólne. A ponieważ zostało „wypracowane" przez załogę, jej właśnie się należy – podkreśla prof. Okolski.

I dodaje: – Jednocześnie panuje zadawnione przekonanie, podzielane przez znaczną część społeczeństwa i polityków, że niektóre przedsiębiorstwa i branże o szczególnie „narodowym" charakterze, np. koleje czy energetyka, muszą pozostać w rękach państwa i dopuszczenie na przykład do ich upadłości nie wchodzi w grę. Klasycznym tego przykładem są Polskie Linie Lotnicze LOT.

Aż korci, aby narzucać

W tych postawach pobrzmiewają echa czasów, kiedy to zadaniem i prawnym obowiązkiem przedsiębiorstwa, czyli jednostki gospodarki uspołecznionej (w okresie PRL o „firmach" mówiono bowiem tylko żartem), było „zaspokajanie potrzeb społecznych".

Po prawie ćwierć wieku od transformacji ustrojowej ciągle wyraźna jest pokusa, by wpływać na działalność firm publicznych poprzez arbitralne decyzje władzy. Tyle że dzisiejsi decydenci nie mogą marzyć o możliwościach, jakie mieli rządzący w PRL. Nawet gdyby naginali prawo. Ówczesne „organy nadrzędne" – zjednoczenia, związki spółdzielcze, ministerstwa – mogły bowiem nakładać na j.g.u. administracyjny obowiązek zawarcia umowy: sprzedaży, usług, wieloletnich dostaw kooperacyjnych – oczywiście ze wskazanym podmiotem.

Przymus jako metoda

W taki właśnie sposób centralni planiści zabrali się np. do kwestii zaopatrzenia w stołowe wody mineralne. Zgłoszone zapotrzebowanie przekraczało w połowie lat 70. 500 mln l rocznie i spodziewano się w ciągu kilku lat dalszego jego wzrostu, do 900 mln l, podczas gdy moce produkcyjne nie przekraczały 300 mln l. W lipcu 1977 r. rząd postanowił wyłożyć 6 mld zł na budowę 45 nowych wytwórni wód – „typoszeregu" prefabrykowanych zakładów o zdolnościach produkcyjnych 10–40 mln l wody rocznie.

Zakładom konstrukcji stalowych i przedsiębiorstwom budowlanym przydzielono stosowne zadania. Ministerstwu Przemysłu Spożywczego i Skupu polecono zapewnić do 1980 r. 1300 mln sztuk kapsli i 560 mln zakrętek oraz 80 mln butelek 0,33 l i 36 mln butelek litrowych. Przemysł chemiczny zasilono kwotą 225 mln zł, nakazując mu wyprodukowanie 7 mln plastikowych transporterów i 18 tys. t suchego lodu. Wszystkim tym zadaniom drogą służbowych poleceń nadano formę zobowiązań umownych między dostawcami a inwestorami.

Przyjęcie programu koordynacji branżowej przemysłu sprzętu sportowego i turystycznego zaowocowało tysiącami planowych umów zawartych przez zakłady podlegające aż dziewięciu resortom. Tak na przykład Wojewódzka Usługowa Spółdzielnia Pracy w Ostrołęce zobowiązała się zwiększyć dostawy sanek drewnianych, a Elektrometalowi w Węgrowie zlecono produkcję cięciw do łuków na podstawie umowy o kooperacji z producentami ramion tej broni.

Plany – i zobowiązania umowne – dotyczyły także przedsięwzięć fantastycznych. Na przykład zakłady Spomasz we Wronkach podjęły się produkcji specjalnych warników do przetwarzania kryla – antarktycznego raczka morskiego, którego masowe połowy miały poprawić bilans białka w kraju – oraz suszarek bębnowych do suszenia pancerzyków. Fabryka urządzeń młynarskich w Toruniu miała z kolei zająć się wytwarzaniem linii do łuszczenia kryla.

Obowiązek zawierania umów wynikający najczęściej z tzw. uzgodnienia dostaw między jednostkami nadrzędnymi przewidywał art. 397 kodeksu cywilnego, przyznający stronie, z którą umowa miała być podpisana, roszczenie o jej zawarcie. Roszczeń tych dochodzono przed państwowym arbitrażem gospodarczym, który był jedyną instancją sądową rozstrzygającą spory między j.g.u.

Jednostki nadrzędne, nakazując zawarcie umowy, określały także na przykład terminy dostaw, a odrębne przepisy narzucały standardy jakości i oczywiście ceny. Komentatorzy musieli przekonywać, że „nie oznacza to, że j.g.u. nie mają prawa kierować się własnymi interesami" oraz iż obligatoryjność umów nie powinna być sprzeczna z zasadami rozrachunku gospodarczego, ponieważ „prowadziłoby to do odebrania stosunkom umownym wszelkiego sensu". W rzeczywistości do tego dokładnie prowadziła. W gospodarce nakazowo-rozdzielczej zawarcie każdej niemal umowy wynikało z przymusu.

Nie tylko blizny

Transformacja gospodarcza była także, o czym mniej się pamięta, gruntowną przemianą w sferze prawa. Nowelizacją z 1990 r. usunięto z kodeksu cywilnego przepisy dotyczące j.g.u., zniknęło także samo to pojęcie. W zamian pojawiła się w nim zasada swobody zawierania umów.

Po prawie obrotu uspołecznionego pozostały w kodeksie swego rodzaju blizny w postaci numerów skreślonych artykułów. Tyle że niemało decydentów w administracji rządowej i samorządach skłonna jest, świadomie lub podświadomie, traktować spółki z publicznym kapitałem jak „jednostki gospodarki uspołecznionej".

Konsumenci
Pozew grupowy oszukanych na pompy ciepła. Sąd wydał zabezpieczenie
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Sądy i trybunały
Dr Tomasz Zalasiński: W Trybunale Konstytucyjnym gorzej już nie będzie
Konsumenci
TSUE wydał ważny wyrok dla frankowiczów. To pokłosie sprawy Getin Banku
Nieruchomości
Właściciele starych budynków mogą mieć problem. Wygasają ważne przepisy
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Prawo rodzinne
Przy rozwodzie z żoną trzeba się też rozstać z częścią krów